Uniwersalny psalm Dawida



Król psalmista okazujący się dybukiem i słaby Sambor poddany jego woli. „Król Dawid – Live!” koncertowo opowiada historię starożytnego Dawida i zadaje wciąż aktualne pytania o nas samych.
Tym razem widzowie zostali zaproszeni do zabytkowego, gdyńskiego kina – przedwojennej „Polonii” (później „Goplany”), mieszczącego się w modernistycznej kamienicy Stanisława Pręczkowskiego przy Skwerze Kościuszki. „Król Dawid – Live!” to kolejny, przedostatni już spektakl „V Ogólnopolskiego Festiwalu Pociąg do Miasta – Stacja Obrzeża”.
Z reżyserią i scenariuszem Jacka Bały przyszło zmierzyć się Samborowi Dudzińskiemu.
Sztuka przedstawia Sambora, którego ciało przejmuje dybuk. Historia, mająca swe teatralne korzenie w dramacie „Dybuk” Szymona An-skiego z 1920 roku, tym razem opowiada nie o duchu nieszczęśliwie zakochanego, a o królu Dawidzie psalmiście, który – jako dybuk – wstępuje w Sambora, zmusza go do posłuszeństwa i opowiada swoje dzieje.
Z biblijnym życiorysem przeplatają się jego przemyślenia i nawiązania do aktualnych problemów. Obrazuje los nie tylko bohatera, ale każdego człowieka: narodziny – przynoszące rodzicom tylko problemy; szkołę, studia, pracę, związek i dalsze życie wypełnione szarą rzeczywistością.  W końcu obnaża kondycję człowieka XXI wieku. Jest to obraz człowieka pełnego kompleksów, zastraszanego i zaganianego. „Myśli pełne niewiary, pytań, nienawiści, urazy, uczucie wartości – które nie istnieje, bo ktoś cię od dziecka poniżał, porównywał…”. Do dzieciństwa Sambor-Dawid nawiązywał niejeden raz. Pokusił się nawet o stwierdzenie, że „Nie byłoby Holocaustu, I i II wojny światowej, gdyby rodzice umieli rozmawiać ze swoimi dziećmi”.
Sztuka posługuje się językiem niby biblijnym, ale w uwspółcześniony (bo z doopiskami Jacka Bały), pełen muzyki sposób.  Słyszymy przerobione psalmy, „Pieśń nad pieśniami”, piosenki religijne, fragmenty Biblii, modlitwy i litanie – np. „od strachu przed strachem –  wybaw nas Panie; od smutnych księży, którzy nie wierzą w Boga – wybaw nas Panie!” czy „święty Witoldzie Gombrowiczu, zmiłuj nad nami!”. Nie zabrakło nawiązań do obecnej sytuacji w naszym kraju: w scenie kuszenia Chrystusa-biznesmena przez diabła, dzięki wykorzystaniu techniki teatru cieni, Szatan przypominał… kaczkę, wspomniał o suchym chlebie i… obiecywał władzę w Polsce.
Pojawiły się odniesienia do Marka Hłaski – nonkonformistycznego w swych tekstach pisarza i do Gombrowicza, zawsze krytykującego stereotypowe zachowania społeczne. Sztuka piętnowała też współczesny styl życia m.in. wydawanie niezbywających pieniędzy na zakup niepotrzebnych nam rzeczy tylko w celu zaimponowania ludziom, których nie lubimy. W prowokujący sposób – wykorzystując postać Chrystusa, modyfikując modlitwy i gesty religijne, gdy znak krzyża wykonywany był instrumentem – krzyczała o potrzebie zmiany.
Czy powinniśmy odnaleźć się w postaci Psalmisty? Postaci, jak wspomniał jego dybuk, w pierwszym skojarzeniu tylko radosnej i roztańczonej, więc wręcz nierealnej? Przedstawienie pokazywało jednak momenty nie tylko jego wzlotów – np. wygranej z Goliatem – ale także upadków: przyrównanego do psychoterapii wygnania, grzechu z Batszebą, zabójstwa Uriasza Hetyty, wyrzutów sumienia. To „uczłowieczało” jego wyobrażenie. Sprawiało, że odpowiedź na pytanie może być twierdząca.
Największym atutem przedstawienia była jego muzyka. W spektaklu wykorzystany został cały wachlarz instrumentów, od donośnych bębnów (zabawnie wykorzystanych jako głosy w rozmowie Goliata z Dawidem) do delikatnej kalimby (zanzy). Kanwa muzyczna sprawiała, że cały spektakl był jednym długim psalmem. Sambor Dudziński jako multiinstrumentalista sprawnie wszystko wykorzystywał, ciekawie operując mikrofonem. Umiejętnie modulował głos i stosował różne techniki śpiewu. Muzyka potrafiła przenieść nas do czasów króla Dawida, niesamowicie zmieniała atmosferę, co dodatkowo potęgowały światła. Wszystko było grane na żywo – zgodnie z tytułem przypominającym nazwę koncertu. Wywarło to na mnie spore wrażenie.
Scenografię budowały przede wszystkim rozstawione po całej scenie instrumenty, przez co cała uwaga skupiała się na aktorze. Jego strój był nowoczesny – dybuk wcielił się przecież we współczesnego nam artystę, notabene niewierzącego. Okazało się jednak, że z marynarki niczym wąż (symbol Szatana) wyciągnięta została arafatka – odsyłająca nas na tereny bliskie królowi Dawidowi. Ostatecznie jednak i ona (często owinięta jak boa wokół szyi), i spodnie z garniturem zniknęły. Aktor, upodabniając się do popularnych przedstawień Chrystusa ukrzyżowanego, rozwiązując włosy (przez moment stworzył z instrumentu „koronę cierniową”), pozostał w samej bieliźnie.
Przez całą sztukę obserwujemy jednego aktora – Sambora Dudzińskiego – grającego siebie, króla Dawida, proroka Samuela, króla Saula, Goliata… Grał przekonująco (szczególnie w scenach rozmów Sambora z Dawidem), ale z czasem przestał zaskakiwać, wykorzystując te same chwyty, i zaczął nużyć. Sceny śpiewu i gry na instrumentach bardziej do mnie przemawiały.
„Król Dawid – Live!” to uniwersalny spektakl-psalm o kondycji współczesnego człowieka. Jednak wykorzystane zabiegi teatralne mnie nie przekonały. Prowokujące gesty i modyfikacje zdawały się mieć na celu wzbudzenie dużych emocji, mnie jednak nie poruszyły. Czułam się nimi zmęczona. Sztuka pozostanie w mojej pamięci przede wszystkim jako muzyczne spotkanie z utalentowanym wokalistą – dobrym koncertem, ale nie spektaklem.
Martyna Szoja

Komentarze