Dawid Superstar
Opętany multiinstrumentalista w
opuszczonym kinie śpiewa modlitwę o niską ratę kredytu we franku. „Król David –
live!” w reżyserii Jacka Bały - doskonała forma dla niedoskonałej treści.
Mam mieszane odczucia co do tego
spektaklu. Pierwszy raz podczas Festiwalu Pociąg do Miasta, aż tak wyraźne.
Częściowo to jest majstersztyk. Sambor Dudziński, nietuzinkowa postać rodzimej
sceny artystycznej, muzyk, aktor-lalkarz, performer, multiinstrumentalista,
który porzucił bezpieczeństwo pracy etatowej w teatrze na rzecz swobody
poszukiwań środków wyrazu i artystycznego spełnienia stworzył rzecz niezwykłą.
Jeśli patrzeć na formę, to ten spektakl jest super. Po prostu. Sambor doszedł
do tego poziomu umiejętności, na którym odczuwa się już tylko czystą radość
uprawiania sztuki. I tę radość potrafi przekazać publiczności. Gra, śpiewa,
tańczy - lekko i naturalnie. Całym ciałem, całym sobą, bez fałszu.
Eksperymentuje z muzyką, używa samodzielnie skonstruowanych instrumentów, z
własnego głosu tworzy orkiestrę – zapętlając i warstwowo nakładając frazy w
powracających nagraniach.
Kolejny raz podczas Festiwalu zestawiono
widza z niejednoznaczną formą. „Król David – live!” to teatr jednego aktora,
niemal organiczne doświadczenie dziejące się tuż przed publicznością. Tytuł
sugeruje koncert gwiazdy rocka, wydarzenie ludyczne. Miejscami całość
przypomina obrzęd religijny, chrześcijańską mszę. Po oklaskach dostajemy w
końcu utwór na bis, który jednocześnie jest echem błogosławieństwa i modlitwy
na wyjście. Materią tej inscenizacji jest dźwięk. Muzyka, bardziej nawet, niż
słowo.
Oto mamy na scenie opętanego Sambora, w
którego wlewa się duch króla Dawida. Performer początkowo walczy i nie zgadza
się na takie traktowanie, David zaś jest nieugięty i nic sobie z tych protestów
nie robi. Zaczyna się opowieść, historia życia króla Izraela, złączona ciasno z
historią życia współczesnego człowieka. Psalm dziękczynny splata się z modlitwą
o spłatę kredytu, opowieści o dzieciństwie i dorastaniu Dawida z historią życia
człowieka z teraz – od pójścia do szkoły poprzez studia i pracę, rodzinę i
dzieci, po bankructwo w wyniku obciążeń kredytowych. Pojawiają się fabularyzowane
scenki-przypowieści, pojedynek z Goliatem opowiedziany bębnami, ostatnie
kuszenie biznesmena jako teatr cieni, sceny z Uriaszem Hetytą
antropomorfizowanym w trąbce sygnałowej. Wielość form jako środek niosący
uniwersalność przekazu. Dudziński jest świetny. Zmienia głosy, zmienia
wcielenia gładko i bez zająknięcia.
Jest w tym spektaklu kilka przepięknych
momentów. Litania do świętych polskiej literatury z prośbą o zbawienie od
strachu przed strachem, lament o śmierci Absalona i kuszenie Batszeby słowami „Pieśni
nad Pieśniami”. Przy tych trzech pieśniach miałam dreszcze. Ale tylko przy tych
trzech, co na nieco ponad półtoragodzinne działanie trochę mało. Sambor znika
mniej więcej w połowie sztuki. Do tej pory pojawiał się niekiedy zza króla z
ironicznymi komentarzami. Na scenie zostaje już tylko Dawid, po raz kolejny
śpiewający o ciężarze kredytu i złym franku szwajcarskim. Za pierwszym razem
użycie tego tropu było ciekawe, po którymś z kolei robi się nudne.
Jacek Bała sięgnął do psalmów w
przekładzie Kochanowskiego, pięknego języka. W modlitwach i pieśniach mówiących
o życiu współczesnym również pracował z szacunkiem dla słowa. Wulgarne groźby
Goliata uderzające w sferę wolności seksualnej Dawida są fabularnie jak
najbardziej uzasadnione. Pojawiające się w opowiadanej przez króla Izraela
historii jego dzieciństwa „owcze gówno” również. Ale dla mnie, ateistki,
włożenie w tekst modlitwy „gówna, dupy i ruchania”, nawet w formie
ocenzurowanej do pierwszych liter tych słów, to zdecydowanie za dużo. Zgrzyt,
jak metalem po szkle, jak sprzężenie akustyczne. Miejsca, w których Bała sięga
do własnej twórczości i nie posiłkuje się tekstami biblijnymi brzmią płasko.
Banalnie i miałko. Daleko im do pierwowzoru.
Dawid błagający o wybaczenie po
zaaranżowaniu śmierci Uriasza Hetyty obnaża się przed Bogiem duchowo, co
podkreślone jest fizycznym rozbieraniem się aktora. Dlaczego więc nie pójść za
ciosem? Niechaj to obnażenie cierpiącego Dawida będzie pełne (a spektakl w
kategorii 18+), bądź niechaj król odziany będzie w efod, jak wtedy gdy tańczył
przed Arką Przymierza. Nie widziałam jeszcze mężczyzny, który w slipach nie
wygląda żenująco.
Bała stara się opowiedzieć w „Królu
Davidzie – live!” uniwersalną historię o poszukiwaniu sensu. O tym, jak ważne
jest podejmowanie decyzji, branie odpowiedzialności za siebie i swoje wybory.
Ale też o tym, ze nie na wszystko mamy wpływ. O szczerości ze sobą i innymi, o
odrzuceniu życia opartego na pozorach, bo tak trzeba i tak wypada. Okazuje się,
że nawet życie gwiazdy rocka, którą widzi w królu Dawidzie reżyser, z automatu
nie jest idealne. Tak jak nieidealny jest ten spektakl. Są w nim miejsca
fenomenalne, ale są też i takie gdzie traci spójność, powtarzając się
niepotrzebnie. Jeśli potraktować „Króla Davida” jak widowisko, show - to grzech
nie zobaczyć. Jeśli szukać w nim teatru, nie straci się wiele wybierając inny
spektakl. Ostatecznie, myślę że warto zainwestować tych kilkadziesiąt minut,
choćby dla wirtuozerii Sambora.
Agata Zaręba-Jankowska
Komentarze
Prześlij komentarz