Bez paniki! – To tylko nasza rzeczywistość!
Neonowa
skakanka, tęczowa sukienka, lekcja szaleństwa survivalowego – kontra „Głos”.
Żywiołowo, w błyskotliwy, zaskakująco prawdziwy, genialnie przygotowany sposób
„Raport Panika” ukoronował zakończenie „V Ogólnopolskiego Festiwalu Pociąg do
Miasta – Stacja Obrzeża”.
Spektakl
– reżyserowany przez Marka Kościółka, ze scenariuszem i w wykonaniu Artura
„Artiego” Grabowskiego – odważnie pokazuje nasze narodowe bolączki:
nacjonalizm, ksenofobię, brak tolerancji.
Sztuka
oparta była na sprzecznościach. Pierwsza scena przedstawiała, eleganckiego
mężczyznę w białej koszuli i garniturze – zewnętrznie bez skazy, ale jak się
okazało wewnątrz pełnego pogardy i pychy, wyrachowanego i ciągle oceniającego.
Siedział sztywno na krześle, wstał dopiero na wyraźny rozkaz „Głosu”. Była to
lekcja obłudnej kultury. Kolejna scena była natomiast lekcją… wariactwa
survivalowego! Ubrany w tęczową sukienkę aktor wspinał się po murze i dawał
konkretne wskazówki, jak doprowadzić się do szaleństwa, bo – jak czytamy w
„Dzienniku panicznym” Rolanda Topora – „żeby zostać prawdziwym, wielkim,
pierwszorzędnym szaleńcem […] trzeba się nieźle napocić”.
Klamrą
zamykała spektakl scena przed odśpiewaniem piosenki do muzyki „The Final
Countdown”. Aktor usiadł na tym samym krześle (choć oblanym wrzątkiem z
czajnika) i mimo wypalonych dziur w koszuli, wykonywał polecenia szyderczego
„Głosu”. „Głosu”, który był dla mnie zakodowanym w naszych głowach
stereotypowym sposobem myślenia pełnym egoizmu, nienawiści/hejterstwa i gniewu.
Wróciliśmy do punktu wyjścia. W moim odczuciu świadczyło to o tym, że nawet
mimo wielu „przejść” i lekcji nie jesteśmy czasem w stanie porzucić starym,
mocno w nas zakorzenionych form i uprzedzeń. „Głos” próbował zniszczyć energię
przedstawienia – kpił z formy, wyśmiewał aktorskie sztuczki (zjedzenie gumy).
Sztuka
obnażała rzeczywiste – i oczywiste – absurdy, bo czy sprzecznością nie jest
miłość do nienawiści? Na przykładzie polityki czy klubów sportowych mówiła o
niedorzecznych zachowaniach elit – ich wyobcowaniu i o destrukcyjnym podziale
społeczeństwa. O tym, że na wszystko patrzy przecież młode pokolenie. Po
ogłuszających basach powtarzającego się sloganu „Kto nie skacze, ten jest…” na
dachu budynku pojawiła się dziewczynka wygłaszająca wiersz o wstydzie i chęci
emigracji powodowanych przez podzielony naród. Powaga wiersza i cichej muzyki
fortepianowej w tle ostro kontrastowała z emocjonalnym, powodującym rozłam (bo
przecież hasło wyraźnie wskazywało na podział „my” i „oni”) krzykiem artysty.
Wychodzący
z roli nauczyciela czy kaznodziei (kostiumem była również sutanna), a „stający
się sobą”, Artur Grabowski wspomniał morderstwo z Krakowa sprzed kilku lat
spowodowane innym kolorem szalika – zamordowany został kibic przeciwnego klubu
sportowego. Pojawiło się pytanie, jak można nosić koszulkę zespołu „Europe” –
bo „kojarzy się przecież od razu z Unią Europejską, Tuskiem itd.”.
„Przecież
do szczęścia nie jest wiele potrzebne!” zdawał się mówić artysta na przykładzie
historii ludzi z różnych państw świata: Filipin – gdzie mieszka szczęśliwy
rykszarz z Manili, którego rodzina spała na płycie nagrobnej na cmentarzu,
Indii – gdzie żyją obok siebie wyznawcy najróżniejszych religii…„W Polsce by
się pozabijali” – pada smutny komentarz Grabowskiego. Słyszymy, że w naszym
kraju mieszamy pojęcia: pasja – obsesja, empatia – apatia, że boimy się
nawzajem i asekurujemy szaleństwem czy nienawiścią.
A jaką
rolę w tym odgrywa wychowanie, szkoła? Może oprócz przyswajania (jak miała to
możliwość zgromadzona publiczność) słów: „kindersztuba”, „szwung” czy
„konduita” powinniśmy uczyć się, jak koegzystować? Nie zapamiętywać, że nie
żuje się gum na lekcjach (gumy zostały rozdane przed spektaklem, a jego trakcie
zebrane skrupulatnie przez artystę i zjedzone(?!) przez niego), ale zrozumieć
temat znaczenia słów „bon ton” i „savoir-vivre”, czyli wiedzieć, jak żyć.
Artur
Grabowski perfekcyjnie prowadził sztukę: panował nad publicznością,
wirtuozowsko wręcz improwizował, budził emocje: rozbawienie, obrzydzenie,
zaskoczenie a nawet lęk. Świetnie utrzymywał uwagę widza, żadna scena w mojej
ocenie się nie dłużyła. Użyte środki były mocne: prowokacyjne stroje, głośna muzyka,
wulgarny język; ale celnie przekazywały i utrwalały wielkogabarytowy przekaz
spektaklu.
Pod
względem technicznym spektakl został przygotowany bez zarzutu. Światła nie
gubiły energicznego Artura Grabowskiego, nawet gdy wchodził w widownię,
oświetlały wybranych przez aktora widzów, upodabniając sztukę do reality show
lub koncertu! Muzyka potęgowała użyte przez aktora środki, silnie wpływała na
moje emocje – szczególnie wprowadzające w pewien rodzaj transu basy.
Fantastyczny, inteligentny scenariusz połączył powagę z żartem, prozę z liryką
(nie zabrakło „Beczki nienawiści” Charlesa Baudelaire'a), muzykę klasyczną z
elektroniczną.
„Raport
Panika” był dla mnie najlepszym spektaklem „V Ogólnopolskiego Festiwalu Pociąg
do Miasta – Stacja Obrzeża”. W nieprzeciętny sposób obrazował nasze narodowe
wady, jednak nie zmuszał do bezmyślnego przyjęcia jakichś ideologii. Namawiał
do szczególnie potrzebnej nam dziś tolerancji. Gra Artura Grabowskiego,
przygotowanie techniczne, umiejętne zaangażowanie widowni – chylę czoła!
„Raport Panika” absolutnie mnie zachwycił.
Martyna
Szoja
Komentarze
Prześlij komentarz