Świadectwo traumy mniejszości – przemyślenia wokół spektaklu Świadek
„Był Jezus? Był! Był potop? Był! Biblia jest słowem Boga? Jest!
Wszystko jasne? Jasne!” No chyba że jest się gejem, ewentualnie jakąś inną
mniejszością. Wtedy nic nie jest jasne, a czarno-białe normy społeczne krzywdzą
ze zwielokrotnioną mocą.
Świadek, spektakl otwierający XI edycję festiwalu Pociąg
do Miasta, zabrał nas do świata, w którym wartością jest fanatyzm. W
minimalistycznej scenerii, na wyrwanej z pociągu regionalnego kanapie służącej
za łóżko, klęcznik i metaforyczną kurtynę, poznajemy historię Łukasza, który w
miarę odkrywania samego siebie, odkrywa też, że z opresyjnym środowiskiem
świadków Jehowy przestaje mu być po drodze. Jego ubrana w sztywne ramy relacja
z Bogiem i wspólnotą kłóci się z pełną wstydu i autoagresji relacją z własnym
ciałem i światem wobec tej wspólnoty zewnętrznym. Bohater najpierw szuka
lekarstwa w doktrynie, później to z doktryny musi się leczyć. I tak witamy się
z Łukaszem, a żegnamy z Robertem.
W historii Łukasza/Roberta występują też inne osoby – niezaspokojona
żona, odrzucony kochanek, kuzyn dealer, moralizujący guru. Widz próbuje się
rozeznać, kto jest kim i ile właściwie pojawia się na scenie głosów postaci
granych przez jedynie dwóch aktorów, aż wreszcie przestaje to mieć znaczenie –
przecież tyle jest w nas samych różnych osobowości i uwewnętrznionych cudzych
głosów, że doszukiwanie się w nich jednej spójności byłoby tylko kolejnym
hołdem złożonym czerni i bieli. Powtarzany jak modlitwa refren o potopie i
Jezusie nie tylko trafnie odzwierciedla lęk bohatera, poszukiwanie
bezpieczeństwa w obsesji i ucieczkę od bardziej skomplikowanych prawd, ale też
nadaje strukturę i porządkuje chaos rozterek wewnętrznych postaci w oczach
samej publiczności. Dostajemy smutne wytchnienie, ale jednak wytchnienie.
Dostajemy też parę pytań i zaproszeń do refleksji, gdy oślepiające światło
reflektorów znienacka pada na nas.
A refleksjami można wręcz trochę wybiec poza główną tematykę spektaklu
i podstawowe źródło konfliktu wewnętrznego jego bohatera. Bo pole walki na
scenie jest w pewnym sensie ograne – demonizowanie seksualności, wyrugowanie
przyjemności, odmowa uznania. To niesamowicie ważne tematy, które lewicującego,
terapeutycznie zaopiekowanego mieszkańca dużego miasta z pewnością poruszają,
ale w kontekście wspólnoty religijnej i nieheteronormatywnej orientacji już
(chyba) nie zaskakują. Współczuciu, jakie wywołują, towarzyszy raczej gorzkie
pokiwanie głową. I absolutnie nie jest to zarzut, raczej punkt wyjścia do
przemyśleń, że właściwie z dowolną narracją łatwo sympatyzować tylko wtedy, gdy
należy się do opisywanej przez nią większości.
Jeśli przynależność do wspólnoty określają bardzo sztywne ramy, to
każdy, kto choć minimalnie wyjdzie poza nie, będzie się mierzył z traumą
odrzucenia i koniecznością wyboru pomiędzy własną autentycznością a czyimś
uznaniem. A wykluczenie społeczne ma wiele twarzy: geja w prawicowej rodzinie,
kobiety, która nie chce mieć dzieci, imigranta pracującego poniżej
kwalifikacji, staruszki bez smartfona. Mniejszości nie mają w życiu łatwo.
Społeczeństw i systemów nie buduje się dla nich. Nasuwa się więc pytanie: jak
zbudować wspólnotę, w której kryteria przynależności nie będą jednocześnie
determinowały kryteriów wykluczenia. Bo potrzebujemy wspólnoty, potrzebujemy
przynależności, potrzebujemy relacji – jak amen w pacierzu.
Spektakl "Świadek" Podziemna Scena Teatralna / Szczecin
Komentarze
Prześlij komentarz