O samym festiwalu słów kilka…
Wszyscy dostali zaproszenie. Plakaty zdobiły autobusy, kawiarnie i Internet od tygodni. A jednak gdy spotykaliśmy się na tych salach i dziedzińcach, w najdalszych, niemalże zapomnianych zakątkach Gdyni, czuliśmy się jak wybrańcy, jakbyśmy tylko my zostali wtajemniczeni w szczegóły tego niezwykłego wydarzenia. Zwiedzaliśmy z mapą całe miasto, wierząc, że gdy przejdziemy te ciemne uliczki, w końcu dostrzeżemy pomarańczowe flagi festiwalu, że ktoś uśmiechnie się do nas i otworzy przed nami drzwi do kolejnego tajemniczego świata. I było w tym coś pięknego, coś słodkiego – w tej świadomości, że tylko my wiemy, tylko my tu dotarliśmy, a reszta świata śpi tuż obok, błogo nieświadoma, co się tu właśnie wydarza.
Przez tydzień rozrzucaliśmy nasze
wspomnienia po całej mapie Gdyni, by później móc przechadzać się po niej,
przypominać sobie boiska i magazyny, i to poczucie bycia częścią czegoś
większego. A gdy spektakle się kończyły, wracaliśmy do siebie, idąc środkiem
ulicy – jakbyśmy dopiero budzili się ze snu, jakbyśmy wracali do całkiem innego
świata.
Ja też co dzień wracałam do siebie,
bujając w obłokach, gdzieś na skraju obu światów – tego pięknego, którego przed
chwilą dotykałam opuszkami palców i tego mojego, znajomego, choć trochę
uwierającego, jak ulubiony sweter. I wiedziałam, że nie zabiorę całego
spektaklu ze sobą do domu, nie wsadzę go do kieszeni, nie zmieszczę go do
butelki z korkiem, choćbym próbowała. Mogłam jednak zabrać ze sobą okruchy –
jedno zdanie, jeden obraz, jedną nutę, jedną myśl. Tyle wystarczyło. Reszta miała
powrócić do mnie jako wspomnienie. Więc zbierałam i zbierałam te okruszki,
brałam to, co zrozumiałam, co zmuszało do myślenia, co trąciło jakąś strunę
wewnątrz mnie, co poruszyło coś w duszy. A te okruchy obrastały w słowa, a
słowa mieszały się i plątały w zdania, akapity, opowieści. A z tych słów
wyrosły przemyślenia i recenzje, okruchy, którymi mogę podzielić się z innymi,
by dać im choćby zasmakować tych pięknych, obcych światów.
Komentarze
Prześlij komentarz