„Czy ja mogę przydarzyć się na serio?” (cyt. z tekstu użytego w spektaklu)
Recenzja spektaklu pt.: „Mylove” reż. Rafał Matusz
Występują: Filip Cembala
Ogólnopolski Festiwal Teatralny „Pociąg do miasta – Edycja XI
– Stacja Relacje.”
Data pokazu: 7. 08.2025r.
„(…) to, co nieopisane
nie istnieje”
fragment spektaklu
Pojawienie
się na scenie Filipa Cembali monodramie pt. „Mylove” w reżyserii Rafała Matusza
od początku budzi natychmiastowe zainteresowanie publiczności. To istota nie z
tego świata, rzadki rodzaj błyszczącego motyla sunącego z gracją w stronę
zaciekawionej publiczności. Czerwona dama jest bardziej kobieca od większości
kobiet, bardziej charyzmatyczna, cały w cekinach i „na bogato”, a jednocześnie
jest atrakcyjnym mężczyzną. To idealnie wystylizowana drag queen, chcąca
wskazać na performatywny charakter płci.
Mają być widoczne godziny spędzone przed lustrem. Uwadze widzów ma narzucać się wymuszanie zainteresowania elitarnym zjawiskiem przesadnie udającą atrybuty kobiecości. Nadmiar czerwieni, różowa peruka, sznurowane lateksowe kozaki na wysokich obcasach, o których marzy w cichych, sterczące brokatowe wieże jako stanik-stożek celujący wierzchołkami w publiczność jak niewypowiedziane pytanie, suknia akcentująca biodra i gorset podkreślający talię, szczupłe uda pod opływające je materiałem połów sukni. Ni kobieta, ni posąg, ni pytanie. Futurystyczny cyber-ideał, kłamstwo, prowokacja lub wykrzyknik: Ja Jestem! Tak, jak gdyby bez widowni widowisko nie istniało.
Na początku spektaklu Milo, którego genialnie gra wspomniany już Filip Cembala, dyskursuje z ojcem przebranym za szlachcica w wizualizacji na ścianie gdyńskiej przestrzeni. Ojciec w czapce w bractwie rycerskim zwierza się z rozbrajającą szczerością, że zawsze chciał mieć syna, żeby ten uosabiał cechy zawarte w tradycyjnie rozumianej męskości: odwagę, sprawczość, dumę, hardość ducha rycerskiego, honor. Dyskurs pomimo wagi tradycji jest lekki, Milo poprawia ojca dodając końcówki żeńskie. Robi to niby od niechcenia, pomimo tego co ważnego właśnie się wydarza, na pohybel powadze całej sytuacji i ojcowskim ideałom. Ciało bohatera wygina się wdzięcznie do publiczności. Dialog z wyobrażonym ojcem mięknie, cichnie, prowadzi ku porozumieniu.
Bohater cały czas toczy też dialog z publicznością, z sobą, z panującą estetyką, zadaje pytania, zadziwia doskonałą grą znaczeniową nie tylko w wypowiadanych, ale także w śpiewanych tekstach. Na tak „puszczone oko” publiczność reaguje gromkimi brawami, śmiechem, odpowiada. Milo ewidentnie prowokuje reakcje, domaga się uwagi czyniąc to czasem w sposób wręcz nachalny. Sytuacja przedłuża się. Przyglądam się publiczności.
W pewnym momencie bohater wypowiada zdanie poruszające wszystkie struny w pudle rezonansowym publiki: „(…) Czy ja mogę przytrafić się na serio? Tak, niestety tak.”
Niektórzy
widzowie klaszczą nadal świetnie się bawiąc, inni nerwowo chichoczą lub milczą
nie wiedząc jakie zająć stanowisko. Czwarta ściana teatru daje bohaterowi
dokładnie to, czego On/Ona/Ono chce. Każda reakcja jest reprezentatywnym
papierkiem lakmusowym społeczności, wydechem nasyconym tym, czym oddycha –
społeczeństwa, które jeszcze nie wie, że właśnie zakrztusiło się zagadką.
Śmiech
nie jest odpowiedzią, konsternacja nie jest odpowiedzią, oburzenie nie jest
odpowiedzią, obojętność nie jest odpowiedzią, „to nie mój problem” nie jest
odpowiedzią. Tolerancja tym bardziej nie jest odpowiedzią, bo tolerować można
osobę z kryzysie bezdomności śpiącą zimą na klatce schodowej. Trochę śmierdzi,
ale przynajmniej nie zamarznie, więc nie nastąpi niewygoda osobistej
odpowiedzialności za śmierć, prawda? Może osoby z „marginesu”, ale zawsze?
Nikogo przecież nie powinno się krzywdzić.
Ale o krzywdzeniu będzie później (ciii). Takim trochę „niechcąco” i po malutku, i o nie-oddychaniu też.
Bohater
w postaci drag queen bawi się z publicznością semantyką. On, ona, ono.
„Czy
jest z nami dzisiaj jakiś rodzaj męski?” - pyta z uśmiechem.
„Czy
jest z nami dzisiaj jakiś rodzaj żeński?” - pyta ponownie.
Wywołuje
tym żywą reakcję publiczności, las rąk w górze.
Na pytanie: „Czy dotarł do nas dzisiaj rodzaj rodzaj nijaki?” reakcja jest dużo cichsza. Milo podnosi brwi nie przestając się uśmiechać. Jest przyklejony do swojego uśmiechu z jakimś nieuchwytnym przymusem. Usta błyszczą pomadką.
Pierwszy raz zaczynam nie nadążać za takim Milo. Błyszczącym i zmiennym. Jestem binarana, ale bardzo, bardzo zaczynam go czuć wszystkimi zmysłami z miejsca publiczności jako Człowieka. Pierwszy raz Milo zaczyna mnie boleć.
Grany
przez Filipa Milo mówi: „To, co nieopisane nie istnieje” odnosząc się do
zachodnich wzorców kulturowych, gdzie całokształt świata musi być zbadany w
sposób naukowy, opisany i nazwany. Jak błękitne motyle w Ameryce Południowej.
A mityczny wschodnioazjatycki Eden między Tygrysem a Eufratem dawno, dawno temu też musiał zostać nazwany przez pierwszych ludzi wraz ze wszystkimi żyjącymi tam istotami, żeby dostąpić boskiego uprawomocnienia Istnienia. Inaczej Eden ucichłby a Wielkie Nazwanie nie zaistniałoby.
W
następnej scenie Milo zdejmuje kostium drag queen. Czuje ulgę. To jest takie
uczucie, jakby osoba, która bardzo długo milczała zaczyna wreszcie mówić, jakby
od dawno nie otwierane drzwi wreszcie poruszyły się.
Bohater
zdejmuje perukę i rozbiera się nie przestając dialogować z publicznością.
Wykonuje demakijaż widoczny na świetnej wizualizacji autorstwa Grzegorza
Kujawińskiego i Małgorzaty Chojnowskiej (mocna strona spektaklu). Demakijaż
jest dokładny i z patrzę na ten akt odsłonięcia z zaciekawieniem.
Patrzę
na reakcje publiczności w scenie nagości, kiedy bohater pozostaje tylko w
bieliźnie.
Ciekawość,
rozbawienie, zgorszenie, bezbronność w kontakcie wzrokowym z nagością. Myślę
sobie, jak ważną rolę pełni w tym spektaklu publiczność. Trudno o obojętność.
Milo ubiera się ponownie. Tym razem wkłada strój unifikujący płeć kostium przypominjący zarówno korporacyjny garnitur, jak i ubranie robocze/strój artysty/ubranie unuisex/tzw. Kategoria: cokolwiek na siebie narzuć. (Brawo kostimolożka Daria Friedrich).
Teraz Milo dyskutuje z matką. To historia oparta na życiu prawdziwego człowieka, Miłosza M., Milo, a tytuł spektaklu „Mylove” jest zniekształceniem jego imienia. Miłosz był transseksualny. Transseksualny w Polsce. Popełnił samobójstwo. Wcześniej szukał pomocy.
Matka
zadowala się Miłoszowym byciem.
-
Miłosz! Mario! Jesteś tam?
-
Jestem.
- To
dobrze.
Matka
jest spokojna, ale za moment zwierza się publiczności: „Na początku myślałam,
że on będzie gejem. Matka jest jedyną osobą, którą gej kocha.”
Filipowi Cembali udała się trudna sztuka grania dialogu dwóch osób w monodramie tak, że obie brzmią autentycznie.
Zwierzenie
matki, choć przerysowane stereotypową rolą wstrząsa. O czym ono mówi? Co już
rozumiemy? Matka toleruje geja, matka chce być kochana, matka chce być nadal
matką, matka ma prawo być jak matka bo nią jest. Chce „bycia” syna w formie
geja, którą zna i kulturowo zdążyła już przyswoić, nauczyć się w toku uczenia
się społeczeństw. Nie rozumie w swojej matczynej miłości nic poza, nie wyszła
jeszcze z otwartością do transpłciowości i żadna ironia ani krzywda bohatera
nie doda jej zrozumienia bo ona tego nie pojmuje. Swoim bólem nie powodujemy
zrozumienia innych, oddzielnych od nas osób. Palcami nie przybijemy gwoździa do
ściany, kiedy brakuje i gwoździa i młotka.
Absolutnie nie usprawiedliwiam w tym momencie matki, ale staram się czytać ją ze zrozumieniem, tak jak później postać ojca i lekarza.
Bohater głośno zastanawia się wraz ze swoimi rodzicami oraz z widownią, czy na pewno płeć jest kwestią wyboru? Bo może wybór jest spowodowany biologią, albo psychologią, albo neurobiologią gdzie już blisko do płci mózgu? A może wybór płci jest kaprysem hedonistycznego ciała nad logicznym rozumem, który w duchu kantowskim winien nad ciałem panować? A może wybór płci innym niż pójściem za ciałem w duchu egzystencjonalnym, co dopiero czyni nasze człowieczeństwo pełnym? Czy na pewno wybieramy płeć jako nieuwarunkowaną strukturę, w której później będziemy bez problemów funkcjonować?
Bohater
porusza genderową kategorię „To”. Płeć mózgu nieokreślona jest „Tym”. To nie
kobieta, ani mężczyzna, ani trans, ani LGBTQ+. Czym jest „To”?
Jako
widz/ka natychmiast chcę nadać „Temu” zrozumiale znaczeniowo jakości. Chcę je
rozumieć, żeby mieć narzędzie do dalszego oglądania spektaklu. Nie rozumiejąc
chcę określić, nazwać. Czy bawię się w Stwórcę Znaczeń? Łapię się na tych
wszystkich rzeczach.
Neurony lustrzane powodują na przykład współczucie wobec „swoich” ludzi, tego, co rozumiemy, znamy, co przypomina zachowaniem nas. Łapię się na tym, że współczuję pomimo braku podobnych doświadczeń. To nie zaprzeczenie teorii neuronalnej, to mocny ucisk w żołądku, że przeżywam wraz z bohaterem coś poznanego w osobistą prawdą: sytuację odrzucenia jako uniwersalne doświadczenie znakomitej większości ludzi.
Tym czasem spektakl nabiera tempa. Pojawia się więcej postaci do dialogowania.
Milo wyraża bunt wobec Boga jako jakiejkolwiek Siły Wyższej Stanowiącej nad Nami Prawo. Pośrednio Bóg, jakkolwiek go pojmować jest nadającym znaczenia rzeczom Rodzicem. Bunt wobec rodziców jest buntem wobec Dotąd Stworzonych Zasad, wobec Boga jako nadawcy Istniejących Prawd, co to upokarza półprawdy, ćwierćprawdy i gównoprawdy idąc tropem filozofa. Gra aktorska jest soczysta, a tempo spektaklu wzrasta wprostproporcjonalnie do czasu jego trwania.
Genialnie
wcielający się w role Filip Cembala przeistacza się z matki w dziecko pragnące
nie dorastać, nie określać się, nie kreować twarzy, a także „(…) nie używać
tych durnych feminatywów”. ONO tym razem mówi jak dziecko, chodzi jak dziecko i
stara się istnieć, bezbłędnie i poprawnie aż do mdłości. Metoda, żeby nikomu
nie narazić się, żeby dostosować się aż do granic absurdu zmieniając swój
kształt płci i trajektorię pożądania znów zawodzi. Bo zawieść musi. Opresor
zawsze chce więcej, ofiar nigdy dość. Na marne dziecięce próby składania ofiary
z samego siebie. Schemat zranionego dziecka nie działa.
Co wjedzie na scenę tym razem?
Niespodziewanie
dla widowni na scenie pojawia się skrzynia pełniąca rolę praktycznej lodówkotrumny. Świetna i praktyczna rzecz na
trudne czasy, a zarazem na ciekawe czasy?
Bohater
kwituje krótko: „A komu z nas nie udało się w sobie czegoś zamrozić?”.
Zamrażanie jednak nie działa, bo Milo ląduje u psychiatry. Jak większość
amatorów obecności wiecznej zmarzliny w sobie.
Milo
nie czuje się komfortowo w swoim ciele mężczyzny, odkrywa że ma mózg kobiety.
Chce hormonalnej zmiany płci. Rozmowa z lekarzem decydującym o tożsamości
płciowej jest moim zdaniem jednym z czarnych koni spektaklu. Główny bohater
wspina się na wyżyny kunsztu aktorskiego dynamicznie zamieniając się rolami:
pacjent-lekarz. Prowadzi dialog sam ze sobą będąc jednocześnie dwiema
kompletnie różnymi osobami.
Lekarz
badając identyfikację płciową pyta jaką rolę pacjent pełni w seksie czy jak
sika jak kobieta, o czym marzy onanizując się, czy nosi stanik pomimo braku
biustu?
Swoją drogą zauważam, że w przypadku wątpliwości odnośnie identyfikacji płciowej mogą być to niesamowicie pomocne pytania. Jak zidentyfikować rolę płciową inaczej?
Po
wykluczeniu wszelkich możliwych chorób psychicznych lekarz pociesza bohatera:
„Starość wszystko wyrównuje” jako alternatywę do transformacji płciowej
trwającej dwa lata. Nie chce zapisać hormonów.
Koncepcja
teatru bardzo wyraźnie pokazuje niewiedzę i brak kompetencji lekarza w temacie
przesłanek wskazujących na konieczność zmiany płci względu na różnicę w płci
mózgu a ciało, w jakim dana Istota doznaje życia. Lekarz pytając o szczegóły
życia intymnego wkracza w sam środek pola wrażliwości bohatera, rani go, bo
Milo doskonale wie kim jest. I doskonale wie, kim chce być.
Rodzi się pytanie o edukację i wiedzę lekarzy oraz kompetencję samych uczelni w tym zakresie. Jako lekarz nie poddany żadnej edukacji w zakresie transpłciowości nie umiałabym zadać prawdopodobnie żadnego z wyżej wymienionych pytań i jestem wdzięczna temu, kto je zadaje. Kolejny raz nie usprawiedliwiam lekarzy, zwłaszcza dość brutalnego tekstu o starości, ale scena ta pokazuje dobitnie coś więcej.
Brakuje
mi w tej scenie zrozumienia dla lekarzy, równie zagubionych, powołanych do
pomagania bez wiedzy, a czasem bez narzędzi do wiedzy tej zdobycia, bo w
kwestii LGBTQ+ Polska to wciąż kraina Piastów i Jagiellonów lasami w większości
obszarów porosła.
Trudno widzowi osądzać czy lekarzowi, urzędnikowi zagraża bardziej zła wola niż totalny brak edukacji w temacie LGBTQ+.
LGBTQ+
jest oprócz choroby diagnozowana bywa jako Ideologia przez duże I.
Niebezpieczna, siejąca spustoszenie w giętkich umysłach młodzieży, pożądająca
ofiar by usankcjonować własne istnienie jako zasadnie ochronne przed umysłów
zniewoleniem.
Samo słowo „ideologia” w Europie Środkowowschodniej geopolitycznie nie miewa zbyt dobrych konotacji, więc dlaczego miałoby je nagle nabyć w kręgach LGBTQ, a do tego jeszcze plus?
Bardziej od niewiedzy lekarzy niepokoi mnie jednak zjawisko hejtu dotykające wszystkich osób niebinarnych. Hejt jest bardziej niebezpieczny niż niewiedza wynikająca z niewiedzy, ale poparta dobrą wolą. Choć zarówno dobrze radzić, jak i hejtować można nieświadomie. W obu przypadkach padając ofiarą tego samego mechanizmu zwanego potocznie Za(r)stanym Stanem Umysłowym Nie-Do-Transformacji. Impregnowanym na wiedzę i wszelkie nowości/NieDajBożeZmiany.
Brawo reżyserowi i aktorowi za genialne pokazanie od środka tzw. prawilnych obywateli, uporządkowanych wewnętrznie w niewidzialnej uprzęży kulturowo narzuconych powinności, schematycznym i często widywanym, starszym i schorowanym, którzy na marszach krzyczą brzydkie słowa nie rozróżniając geja od pederasty. Sąsiadka w garsonce opowiadająca o cierpieniu matki Miłosza mocny punkt spektaklu. Starsze panie wykrzykujące niecenzuralne słowa na marszach i poza marszami to też codzienne doświadczenia Milo.
Bo Miłosz M. czyli Milo popełnił samobójstwo. Opisane szczegółowo w spektaklu. Trucie się, wieszanie. Ładnie ponoć wyglądał i dobrze przygotował się.
Czuł
się niezrozumiany wobec procedur, lekarzy, urzędników, rodziców, semantyki
jednocześnie mając poczucie winy wobec swojej inności, przepraszając za nią.
Nastąpiła internalizacja przemocy jako chęć złożenia ofiary ze swojego życia
postrzeganego jako wadliwe, chore, nie spełniające oczekiwań. W kogo zamienia
się cierpiący za siebie samego Milo? W swoją matkę, ojca? A może w sąsiadkę,
lekarza, dziecko, siebie samego sprzed świadomości seksualnej? A może za
nieświadome, niedoedukowane, zabobonne społeczeństwo, którego nie znosi tak jak
swojego ciała mężczyzny? Przecież jesteś kobietą? Kim jesteś, Milo – zdałabym
to pytanie, gdyby cokolwiek wnosiło do rozwiązania sudoku LGBTQ+. Ale nie
miałam ochoty dowiadywać się jeszcze więcej detali do dobrze zakreślonego
portretu Miłosza M.
Wśród publiczności zapada cisza jak klęczenie przed tematem ostatecznym.
Bo
może w ciszy byłoby inaczej?
Bo
może za dużo słów i określeń padło?
Bo
może osoba czując się niezrozumiana, staje się sfrustrowana, prze co
uniemożliwia zrozumienie siebie tym, którzy bardzo chcą, ale nie mogą przez tą
frustrację przejść?
Bo
może bez własnych doświadczeń nie da się zrozumieć?
Bo może lepiej dosłownie nie tłumaczyć?
Potrzebne są nam takie spektakle, tacy aktorzy jak Filip Cembala, tacy reżyserzy jak Rafał Matusz. Potrzebne są nam takie tematy, potrzebna jest nam relacyjność i brak tematów tabu?
Mocną
stroną spektaklu oprócz osobowości odtwórcy i ambasadora głównej roli Filipa
Cembali jest świetna muzyka autorstwa Piotra Dziubka z głosem i interpretacją Cembali. Myślę, że to człowiek, któremu warto poświęcić nieco swojej uwagi - w jednej osobie pisarz, aktor i muzyk (#Lovizm). Mamy do czynienia na scenie z wszechstronną i mocną osobowością i cudownie zagranymi i wyśpiewanymi tekstami.
„Mylove”
to zdecydowanie wybitnie wyważony teatr społeczny, biograficzny o autorskim
zacięciu, który poprzez obecność mocnej osobowości scenicznej nie traci nic ze
swojej treści i wyrazu, a zyskuje.
To wbrew pierwszemu wrażeniu teatr uniwersalny o wykluczeniach szeroko rozumianych, nie dotyczących tylko osób LGBTQ+. To teatr głębokiego dialogu, uczący empatii jako współodczuwania czyjegoś położenia.
Jeżeli jestem na końcu belki stanowiącej równoważnię, to moim zadaniem jest usiąść na drugim końcu belki tak, żeby nie tylko unieść cię do góry, ale także stworzyć ci przeciwwagę do zdrowej dyskusji. Jeżeli jesteś innej orientacji, kolory skóry, kondycji psychofizycznej itp. to nadal uważam, że przestrzeń na wypowiedź jest podstawą szacunku.
Interesują mnie żywi rozmówcy.
Joanna Janus
Komentarze
Prześlij komentarz