KAPRAL W KOŚCIÓŁKU.
Nie ukrywam, że ta niewiadoma – gdyż nie znałam ani tytułu, ani treści, ani aktorów - była odświeżająca i poszerzająca percepcję- dla mojej wyobraźni to było pobudzające. Próbowałam zrozumieć, domyślić się, odbierać spektakl na własnych zasadach. Poczuć w trzewiach. Mogłam wyrobić sobie własne zdanie na temat treści tej sztuki, nie skażone - choć może to nie brzmi zbyt dobrze - narzuconą wcześniej przez kogoś wizją.
Kiedy weszłam na dziedziniec Przystani sąsiedzkiej spektakl w najlepsze trwał. Na zaimprowizowanej scenie, było troje aktorów, a wokół siedzieli widzowie, wszędzie, gdzie się tylko dało - wszyscy z ciekawością przyglądali się temu, co się działo na scenie, jak to drzewiej robiły dzieci wygłodniałe artystycznej podniety, dziwów i opowieści z dalekiego świata, kiedy do miasteczka czy wsi zajeżdżał objazdowy teatr. Zawstydzona przemykałam bokiem w cieniu, szukając sobie miejsca, ale też okazało się, że moje spóźnienie dało mi szansę na ogarnięcie wzrokiem i uwagą właśnie także widowni. Spojrzenie nieco z boku. I oni stali się dla mnie częścią spektaklu.
Widzowie spijali każde słowo, każde "przejęzyczenie" aktorów, każdą słowną manipulację - bo tymże były słowa wypowiadane przez aktorkę - zapowiadaczkę wydarzenia, którą "poprawiał" sfrustrowany kolega. Gdzie się zaczyna przejęzyczenie? A gdzie intencyjna manipulacja słowem? I jaką słowo ma moc?
I tu już było ciekawie, bo właśnie ta moja niewiedza pomogła mi z czystym umysłem wejść w przekaz sztuki już od pierwszej chwili.
Dla mnie ten spektakl był o tym, co ludzie sobie robią nawzajem. Mieszały się w nim frustracja z rozpaczą, że tak trudno jest być sobą wśród ludzi, zaakceptowanym, takim, jakim się jest. Niedorozumianym, nieusłyszanym człowiekiem. O tym, czego się chwytamy, by nas zauważono. O wyrażaniu siebie i nieporozumieniach, niezrozumieniach. O Niedochodzeniu do słowa, o nieodnajdowaniu i odnajdowaniu – niekoniecznie tego, czego szukamy. O tym, że nie pozwala się nam wyrazić siebie swobodnie, o związaniu, chaotycznych próbach dojścia do głosu, o tym, że aż nam brak tchu w tych próbach, a ludzie pętają nas swoim niezrozumieniem, zatykają, kiedy wypowiadamy swoją prawdę... czemu? Bo się boją? Czego? To już każdy z widzów musi sam rozstrzygnąć, w swoim sercu.
Wszystko to było podbite niegasnącą, choć czasem ledwo tlącą się nadzieją. Nieustającymi próbami - bo skoro jest iskierka nadziei, że nasze intencje zostaną zrozumiane, to trzeba ze wszystkich sił próbować!
Tak odebrałam niezwykle emocjonującą scenę, w trakcie której cała widownia wstrzymała oddech, kiedy to jeden z bohaterów siedział na obrotowym krześle i był obwiązywany folią. Aż po czubek głowy. A na koniec jego towarzyszka, niczym Nemezis, kobieta bez winy i wstydu, bogini sprawiedliwości - podeszła, by wykonać wyrok i... dokonała aktu łaski. A może zemsty - bo nie pozwoliła mu umrzeć, lecz "pozwoliła" żyć. A czasem życie bywa strasznym ciężarem i klątwą...
To też sztuka o zaufaniu. O zaufaniu aktorów do siebie nawzajem (zabieg z folią na twarzy – jednak dość szczelnie zawiniętą) i do życia, bo każda szansa, każdy oddech daje nadzieję na Bycie, na zaistnienie, na zostanie zauważonym i wysłuchanym.
O tym, że jesteśmy nadzy wśród ludzi, bo... nagość jest potrzebna, bo... król jest nagi? Nie mamy nic do ukrycia? jeden z aktorów rozbierał się. Powoli, ale konsekwentnie zrzucał ubranie, sztuka po sztuce (wzbudzając niemałe zainteresowanie i szmer na widowni), aż do naga. Został ubrany tylko w mikroport przepasany pasem z folii. A jednak nagość została sprytnie ukryta manipulacją światłem czy może raczej cieniem, za co należą się brawa, bo nabrała jeszcze bardziej symbolicznego wymiaru, a przecież - taką mam nadzieję - taki był zamysł twórców (czyli grających tu aktorów), a nie samo szokowanie. Powiedział, że nagość jest potrzebna w teatrze. Ale cisną się tu pytania – po co? Czy na pewno jest potrzebna? Czym ona jest? Czego jest symbolem - i w życiu, i w teatrze? Pragnieniem zaistnienia, dostrzeżenia? Szczerości? A może to zwykły tani chwyt, bo jak się ma niewiele do powiedzenia, to zawsze można pokazać gołą d.. i gawiedź będzie albo zdegustowana, albo zachwycona? To przecież może być dobry sposób na odwrócenie uwagi. Ale także na wyrażenie Prawdy. W sumie wszystko jedno - byle zaistnieć. I czy życie to teatr? A teatr, a idąc dalej - sztuka - to życie? A może to po prostu opowieść o gołodupcach, którzy w swej naiwności mają jakieś marzenia, pragnienia...
Czy ta nagość jest wołaniem: zobacz mnie?! Nie mam nic do ukrycia? "Chciałem ci pomóc!" Krzyczy aktor do swojego kolegi. "Ten ptaszek taki jest sam...." (przywołuję z pamięci, mogłam się pomylić, ale sens jest taki, natomiast na stole stała samotna figurka ptaszka).
A ja nie byłam w stanie powstrzymać swojego umysłu, który zadziałał niekontrolowanie i usłyszałam w głowie szkolną wyliczankę:
"Lata ptaszek po ulicy, szuka sobie ziarn pszenicy, a ja sobie stoję w kole i wybieram kogo wolę!" - piosenka o sztuce wyboru. Ale co wybrać? Siebie czy innych?
A może wykonywanie bezsensownych machinalnych działań (scena ze stołem - przesuwanie go z miejsca na miejsce, jakby chaotycznymi nieco ruchami szukało się dla niego właściwego miejsca), miotanie się na scenie życia? - w końcu każdy w głębi serca marzy o przynależności do kogoś, o miłości i czułości, nawet, jeśli szuka tego miotając się - zilustrowana muzycznie pieśnią śpiewaną przez Lenę ("szukam reżysera"). A potem jej słowa zmieniły się w opowieść o czekaniu - na kuriera, na "paczkę z Chin", na jutro, na... wiele rzeczy, prozaicznych, może trochę głupich, a może po prostu zwyczajnych wypełniaczy życia, bo czymś je trzeba przecież wypełnić...
Całe przedstawienie utrzymywało uwagę aż do końca. Ogromne i szczególne brawa należą się tu za oprawę muzyczną, która była prawdziwą ozdobą tego spektaklu - nieco medytacyjną, pozwalającą się zagłębić w sobie i w tej wieloznaczeniowości, która cały czas nam towarzyszyła, nadawała też nowych znaczeń, a poprzez swoją powtarzalność wprowadzała w trans. Nie da się nie zauważyć i należy absolutnie pochwalić wokal Leny Witkowskiej, która dysponuje potężnym i niezwykle sugestywnym głosem, świetnie nim operując. Jego ciemna barwa i prowadzenie go podsunęły mi pod powieki i w pamięć ucha obraz Ewy Demarczyk i Renaty Przemyk.
I choć to przedstawienie może działało momentami na nerwy, naszpikowane przekleństwami i frustracją, momentami mogło wydawać się niezrozumiałe czy męczące - w ogólnym rozrachunku było niezwykle ciekawe, stymulujące - szczególnie, kiedy się uważnie oglądało, nienudne i dające do myślenia, zmuszające do zadawania sobie pytań. Pisząca te słowa ma ich naprawdę wiele. Włącznie z tym, że może zwyczajnie przeinterpretowuje intencje twórców? Ale to jest cecha ludzi lubiących się doszukiwać znaczeń. Bowiem wszystko ma znaczenie – nawet, jeśli wydaje się, że nie ma. Brak sensu też ma sens.
Zakończmy tę opowieść o spektaklu, którego tytuł i intencję jego twórców poznałam później tak, jak się skończył. Chwałą i glorią, o której marzy każdy człowiek i każdy artysta, każdy człowiek sztuki - bo o tym ona była. Każdy z nas (pisząca też jest artystką) marzy, by gloria przyjęła nas w krąg światła, schowała pod swoją spódnicę, byśmy stali się jej wybrankami, by nas przyjęła i poślubiła, tym samym obiecując wieczną chwałę - dopóki śmierć nas nie rozłączy. Pragniemy choć dotknąć jej spódnicy z nadzieją na akceptację naszych działań, szaleńczo konsekwentnych mimo frustracji, pełni odwagi i strachu jednocześnie, że się zostanie wyśmianym (oj sporo było szydzenia w tym spektaklu), przykleić się do niej i dzięki temu uzyskać wieczną chwałę. Przyznaję, że to była najpiękniejsza scena w przedstawieniu i zakończenie otwierające furtkę dla Nadziei i Spokoju. Gratuluję jego twórcom i samego spektaklu i tej żonglerki znaczeń, bo nawet tytuł- podparty pewnymi aktami w trakcie spektaklu ma więcej znaczeń niż tylko jedno!
"Kapral w Kościółku"
Scenariusz i reżyseria: Kuba Kapral, marek Kościółek, Lena Witkowska
Obsada: Kuba Kapral, Marek Kościółek, Lena Witkowska
KAPRAL/KOŚCIÓŁEK/WITKOWSKA
TEATR ÓSMEGO DNIA z Poznania
Przedstawienie na patio Przystani Sąsiedzkiej Widna 2 w Gdyni, wystawione w ramach X edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Teatralnego Teatru Gdynia Główna "Pociąg do miasta" - "Stacja Artyst/k/a", 7 sierpnia 2024 o godz. 21:00.
Magdalena Pfeifer
fot. Krzysztof Winciorek

Komentarze
Prześlij komentarz