Czy rolą psychiatry jest psychiatrzyć? Recenzja spektaklu "Wyrywacz serc" Teatru Zielone Słońce

We wtorkowy wieczór, festiwalowy pociąg miał dojechać na plac przy Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orłowie. Jednak przymusowo z powodów obfitych opadów deszczu musiał pozostać w przestrzeni podziemi dworca PKP Gdynia Główna. Aktorzy ze średniomiejskiego teatru o egzotycznej nazwie Zielone Słońce świetnie odnaleźli się w tej przestrzeni. Pomimo małej i ciasnej powierzchni oraz niewysokiego pomieszczenia aktorzy z Dąbrowy Górniczej zaprezentowali się z jednolitą, aczkolwiek bogatą w prostotę scenografią.

Miejsce dworca kolejowego dobrze oddało klimat podróży, w jaką wyruszył doktor Zmar. Widzowie mogli się poczuć tak jakby siedzieli ciasno skupieni w wagonach udając się razem z głównym bohaterem w 90 minutową wędrówkę do jakże dziwacznego miasteczka. Sala była pełna publiki, a cześć z nich siedziała nawet na schodach. Tym bardziej miejsce spektaklu oddawało klimat dobrze nam znany z wakacyjnych połączeń pociągami PKP. W podróż, w inny świat, publiczność została wprowadzona za pomocą działającego na wyobraźnie bogatego opisu słownego, przeplatanego oraz mieszającego się z przeróżnymi dźwiękami natury i odgłosami przyrody.

Pierwsza scena początkowo mogła wzbudzić niepokój odbiorców, gdyż zapach rodzącej kobiety, przy której niespodziewanie znalazł się Zmar, został porównany do przypalanych wodorostów. Na pewno nie było to prorodzinne, wręcz było antyreklamą macierzyństwa. Ostatecznie jednak w mojej opinii okazało się to celowym zabiegiem do zapoznania się postacią, którą psychiatra od razu chciał psychoanalizować.

Trzech aktorów ze Śląska stanęło przed nie lada wyzwaniem wcielenia się w aż 6 ról. W przekazaniu treści utworu aktorzy wspomagali się różnymi lalkami. Szalona kobieta - matka trojaczków odgrywana była przez dużą głowę, co ukazywało jej przywództwo i postawienie się ponad swoim mężem-ojcem dzieci. Jego z kolei kreowała malutka laleczka wprawiana w smutne i upodlone życie przez jednego z aktorów. Wspólna jednoczesna gra teatru lalek oraz aktorów dodawała wartości i walorów artystycznych przedstawianemu dziełu.

Podczas spektaklu publiczność razem ze Zmarem odbywała intensywną podróż w poszukiwaniu odpowiednich obiektów do swoich badań. Akcja była bardzo dynamiczna. Z domu rodzącej kobiety przenosiła się na targowisko, gdzie można było kupić bezużytecznych starców, kaleki i dzieci. Po czym wracała znowu do domu rodzinnego, aby można było się przesłuchiwać kłótni szalonej matki i bezradnego ojca. W czasie spektaklu publiczność zawędrowała także do kuźni kowala, który wykonywał tam tytaniczną i ciężką pracę, jak i następnie do wiejskiego kościoła, w którym proboszcz żyjący w luksusie nieustępliwie nie chciał w imieniu wiejskiego ludu uprosić Boga o deszcz.

Przebieg widowiska był przeplatany psychodelicznym i asynchronicznym tańcem aktorów oraz kunsztowną grą światłem i ciemnością. Całość dopełniała stworzona muzyka i śpiew przechodzący niepostrzeżenie w mowę, a mowa stawała się rytmem. Usłyszeć można było różne instrumentalne dźwięki, które budowały przestrzeń i nadawały tempo gry aktorskiej.
Szybkie zmiany scen, nakładających się na siebie w serii obrazowych przenikań i artyści wykorzystujący grę prostymi jakże pierwotnymi rekwizytami takimi jak kamienie, konewka czy młot sprawiały, że widz musiał być w pełnym skupieniu.
W teatralnej produkcji występowały także sceny zabawne, grane przez urokliwą postać urodziwej kobiety, z walorami i podtekstem seksualnym, która cały czas kusiła psychiatrę swoim ciałem. Elementem zabawnym i rozrywkowym był też ksiądz, który z desperacji odbył walkę bokserską za pieniądze.

Zmar początkowo miał w planach zbadanie za pomocą psychoanalizy mieszkańców miasteczka, chciał ich zmienić i dowiedzieć się, dlaczego są tacy okrutni i bez sumienia. Jednak okazał się tak samo słaby, jak oni, ulegał swoim pokusom i słabościom. Stawał się takim samym mieszkańcem wioski jak inni, zatracał swoje zasady i moralność. Z czasem postanowił się zbuntować przeciwko wszechobecnej przemocy, złego traktowania ludzi czy chorej na maniakalną nadopiekuńczość matki. To wszystko w interesujący sposób zostało przedstawione za pomocą prostych codziennych przedmiotów. Kamień symbolizował sumienie. Jednak ten kamień był zanurzony wodzie i ze względu na swój ciężar spoczywał aż na samym dnie. Trudno było go odnaleźć i wydobyć to swoje sumienie z głębin.

Czy psychiatrze się udało? Czy też po wielu nieudanych próbach został jednak obrzucony zbożem jak ksiądz w teatralnym kazaniu? Odpowiedź zależy od nas samych. To rolą psychiatry jest „psychiatrzyć” i ukazywać kierunki rozwoju, a rolą nas „pacjentów” jest dobrze odczytywać te wskazania i współpracować w zdeterminowaniu do odkrywania krok po kroku zmienionego na lepsze świata. W przeciwnym wypadku, przy naszej bierności, będziemy jak te niemowlęta zamknięte w klatce na zakończenie spektaklu, a sam tytułowy wyrywacz serc nie da rady bez naszej pomocy wyciągnąć nas z tych klatek.


Tomasz Plata

fot. Krzysztof Winciorek

Komentarze