O wolności i jej brzemieniu (recenzja spektaklu "Ludzie swobodni w świetle badań empirycznych".

Wczorajsza wieczorna burza nie sprawiła jedynie pominięcia jednej ze stacji na trasie „Pociągu do Miasta”. Grunt na dalszej trasie rozmiękł na tyle, że wesoło jadący skład zmienił się w kolejkę górską, hamulce wysiadły, a jedynie cudowne zrządzenie losu sprawiło, że po dotarciu do trzeciego miejsca w rozkładzie jazdy udało się zatrzymać rozszalałe wagony. Dzisiejszy wieczór był… intensywny.


„Ludzie swobodni w świetle badań empirycznych” nie traktuje wyłącznie o temacie bezdomności. Porusza również inne, podobnie trudne, czasem również mroczne czy bolesne problemy rzeczywistości, które możemy zauważyć w swoim otoczeniu lub nas samych, choć nie zawsze chcielibyśmy je dostrzegać: utrata pracy; skutki uzależnienia od alkoholu; powolne staczanie się na dno z winy własnej lub zbiegów okoliczności; powolne wyniszczenie psychiczne; na samej tematyce śmierci i umierania kończąc. Spektakl trwający krótko – zaledwie trzy kwadranse – jednakże to wystarczające, gdyż jest bogaty w treści i przykłady, z których morał każdy widz wyciągnie sam.


Całość zaczyna się pozornie łagodnie, okraszona lukrowaną narracją prezentera z przyklejonym do twarzy bezczelnym uśmiechem, tak dobrze znanym z telewizyjnych programów rozrywkowych, których jedynym celem jest przeobrazić oglądającego w bezmyślną kukłę, rozłożoną wygodnie na kanapie – celnie wybrane narzędzie, stanowiące jednocześnie zgryźliwy komentarz na temat naszego wygładzonego świata. Idylliczność całości kończy się bardzo szybko, przeistaczając się w ciąg opowieści dość intensywnie podburzających emocje widza. Poszczególne historie kolejnych wersji „Ryszardów” łączą się ze sobą w tym samym punkcie – koczowaniem na ławce, bez domu, bez niemal niczego przy sobie, głodówce. Tak naprawdę ten moment staje się punktem wyjściowym do refleksji i pokazania tego, z czym muszą zmagać się bezdomni.


Jedną ze scen, które przykuwają uwagę, jest – prawdopodobnie – próba reanimacji lub też walka samego organizmu człowieka przed śmiercią z wychłodzenia, gdzie bohater coraz rzadziej traci i odzyskuje przytomność, jednocześnie wykrzykując w gniewie potoki myśli przechodzących przez głowę. Pomysłowe i plastyczne przedstawienie przemieszania dialogu wewnętrznego z reakcjami na otoczenie, które naprawdę zapada w pamięć. Podobnie interesującym elementem całości było wykorzystanie opisów funkcjonowania niektórych procesów zachodzących w ciele człowieka, zarówno pod kątem uczucia głodu czy zimna, jak i to, co dzieje się z organizmem ludzkim w momencie śmierci lub niedługo przed nią. Opisy równie szokujące, co wprawiające w dziwną fascynację.


Wybór samej lokalizacji, w której wystawiana była sztuka, również pozwalał zagłębić się w historię: linia gęstych krzaków, przecięta nieco nadgryzionymi przez czas betonowymi schodkami, nieco obłuszczoną z farby i pordzewiałą furtką spiętą łańcuchem, a w tle – kościół, górujący nad okolicznymi jedno- i wielorodzinnymi domami w Gdyni-Dąbrowie. Malownicza sceneria, kontrastująca i podkreślająca zarazem, drobne tragedie losów tych, dla których takie miejsca – niestety – bywają nieraz jedyną możliwością noclegu.


Kiedy teraz dobiegam do podsumowania niniejszej recenzji, wraca do mnie wrażenie trywialności i zabawnej małości problemów, z którymi zdarza się mi borykać w życiu codziennym. W obliczu zbliżenia się do historii tych, którzy poznali prawdziwy smak wolności: niezwykle gorzki, przytłaczający, miejscami paskudny, związany z ogromem cierpienia, ale też mogący przynieść wiele tym, którzy mają w sobie dość pragnienia i sił do wyrwania się ze szponów powoli pochłaniającego i ściągającego ich w dół monstrum, jakim jest bezdomność. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że znaleźli w swoim życiu pomoc, dzięki której miałem okazję podziwiać ich grę aktorską dzisiejszego wieczora. Jest to jeden ze spektakli, który solidnie zapada w pamięć i wpływa na postrzeganie świata w dobry sposób.

Kacper Jędrzejczak
28 lat, Gdynia


Komentarze