Szynka z czereśniami. Zuzanna Zaręba


– Co tam mruczysz pod nosem?

– Nic. Takie tam bucket list – odparł zawstydzony Tadeusz.

– Co to jest bucket list?

– Lista rzeczy, które chciałbym zrobić przed śmiercią. Takie bardziej, wiesz, marzenia.

– Co masz na tej liście?

– Eee. No dobrze, a więc: poczuć zapach lasu, smak czereśni i zobaczyć zorzę polarną. Zawsze mnie to ciekawiło.

– Przykro mi, ale moim zdaniem to niewykonalne. Przynajmniej nie dla świni na jednym metrze kwadratowym. A wiesz, że przyjadą po nas w piątek – Jędrzej nie owijał w bawełnę.

Był najlepszym przyjacielem Tadeusza. Uczciwy, konkretny, z wysoką kulturą osobistą, choć trudno spodziewać się tego po knurze. Przecież ludzie, chcąc się nawzajem obrazić, zawsze wycierają sobie gębę świniami – pomyślał z goryczą Tadeusz.

– Na swój sposób piękne te twoje marzenia. Ja takich nie mam, chciałbym tylko żeby nie bolało, albo chociaż nie tak, jak wtedy kiedy cięli mnie tam na dole. Ale wiesz co? Powalczymy o twoją bucket list, jak będziemy potrafili najlepiej – powiedział Jędrzej i zakrzyknął do wszystkich – Słuchajcie, jest sprawa!

Godzinę później wszyscy na hali wiedzieli o skromnych marzeniach Tadeusza, łącznie ze znajomym gołębiem, który wpadał, by wymienić z nimi kilka zdań. Właściwie Grzegorz, bo tak miał na imię, był ich okienkiem na świat.

– Słuchaj, zaraz przemówi pan Stanisław. Jest z nami od niedawna, właściciel go sprzedał. On wie, jak wygląda świat, był kiedyś w lesie. Magicznie niestety Cię nie przeniesie, ale opisze nam jak tam jest, jak tam pachnie – zapowiedział Tadkowi Jędrzej.

Wtem usłyszeli donośne chrumkanie sędziwego knura.

– Drodzy, a teraz zamknijcie wszyscy oczy. Wyobraźcie sobie zapach, który otwiera Wam szerzej nozdrza, szeroko tak, że stajecie się jakby samym oddechem. Lekkim jak piórko. Tak pachną zimą wysokie dumne sosny, które ociekają złotą wonną żywicą. Przejdźcie kawałek dalej, a znajdziecie się pośród młodych świerków. I tam pachnie żywicą, ale i dymem, i kwaśnym sokiem z wnętrza drzewa. W lesie jest cicho, nie ma żadnego człowieka. Wdychając zapach drzew, możecie położyć się na mięciutkim dywanie z mchu, a ten pachnie jedynie w swoim rodzaju, skrywając tysiące woni – ziół, grzybów, ziemi. Pulchnej, świeżo przekopanej ziemi. To ukochany zapach waszych dzikich braci. - Wszyscy słuchali jak zahipnotyzowani.

Tadeusz nie był w stanie pohamować wzruszenia. Mógł wykreślić pierwszą pozycję ze swojej listy. Wytężył siłę swojej wyobraźni, która zaprowadziła go po baldachim drzew. I o nim śnił całą noc.

– Dziś od rana z nieba leje się żar. Widzę, że skwar zalewa i trzodę. Mają Panowie jakieś specjalne życzenia do menu? Ach tak, pozostaniecie przy sycącej paszy z soi. Rozumiem. Choć osobiście radziłbym więcej ziaren, doskonałe źródło tłuszczów i błonnika. Ostatnio jak robiłem taki smalczyk z fasoli i słoneczniku… – gołąb rozsiadł się w okienku i rozpoczął swój uszczypliwy monolog.

– Mamy to gdzieś! Udław się tym swoim ziarnem skrzydlaty obsrańcu! – dobiegło z końca izby.

– Co za chamstwo! No ale czego się spodziewać po świniach – skonstatował z niesmakiem. – Tadek! Będę coś miał dla Ciebie. Wrócę tu jeszcze! Do zobaczenia!

Tadeusz drzemał, marząc o błotnej kąpieli, która przyniosłaby mu ulgę w gorące popołudnie. Nagle dobiegł go szelest skrzydeł. Do wnętrza przetarł się gołąb i nadleciał szybko nad jego głową, trzymając w dziobie owalny kształt.

– WaćChrum Panie, zobacz co dla Ciebie mam. Czereśnię! Łaaap!

Świniak pochwycił do pyska owoc, starając się trzymać go między zębami jak najdłużej. – Jak to możliwe, by coś smakowało tak niezwykle. Tak słodko i soczyście. Tak, jakbym ssał krople słońca owiniętą chmurami – Tadeusz nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. Świat się zatrzymał, ludzie i te ich najważniejsze sprawy. Odpłynęły na chwilę w siną dal, bo oto on smakował słodką czereśnię.

– Wyglądało na niezły odjazd – Grzegorz i Jędrzej przyglądali mu się badawczo.

– Kiedy was zabierają? – zapytał Grzegorz.

– Jutro rano.

– Niedobrze. Dam znać Jadwidze, ma większą ode mnie wiedzę w kwestii gwiazd i nie tylko. Przyleci wieczorem. A teraz zostawiam Was, nie chcę przeszkadzać w tych waszych świńskich sprawach.

Gołąb odleciał.

– Jędrzeju, ja… nie wiem jak mam Ci dziękować, wiem że to dzięki Tobie – wyjąkał Tadeusz.

– Nie ma sprawy, brachu. Zbieram dobre uczynki. Mówią, że karma wraca, a ja chcę wierzyć, że w kolejnym wcieleniu wrócę tu jako pies. A to już blisko, blisko – Jędrzej od rana był w refleksyjnym nastroju. Nie odezwał się już słowem do wieczora. Zapadła noc.

Świnie poczuły, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Domyśliły się co to za stwór, ale nie mogły zobaczyć, jak niezwykła i elegancka jest odwiedzająca je sowa.

– Dobry wieczór. Przysłał mnie do was Grześ, powiedział, że mogę pomóc. Jestem chemiczką, ale pasjonuje się wieloma innymi rzeczami – ziołolecznictwem, astrologią i kynologią. Podobno któryś z Was marzy, by zobaczyć zorzę polarną – zaczęła dostojnym głosem sowa. – Moja kuzynka Hildur, która mieszka na Fiordach Wschodnich często widuje to zjawisko. I ja je widziałam, choć nigdy nie zawędrowałam na biegun. I wy też tak możecie. Pokażę wam jak.

Jadwiga nie była tym, czym się wydawała. Po chwili świnie poczuły jakby woń kadzideł i słodkawo-ostry aromat ziół, które powoli spowijały je obłokiem.

– To moja autorska kompozycja na bazie maku, lukrecji i psylocybiny, nazwałam ją Aurora cubensis – powiedziała z dumą Jadwiga.

Tadeusz miał wrażenie, że rozsadzi mu nozdrza. Zmiękły mu nogi, poczuł, jak bezwolne robi się całe jego ciało. Zamknął oczy i zobaczył noc, którą rozświetla zielona łuna. Zorza biegła po niebie, tańcząc w sukni z gwiazd i wszystkich kolorów tęczy – zieleń przechodziła w czerwień, a ta w fiolet i róż. Jak wielkie krople benzyny na asfalcie. Zanurzył się w tych kroplach, dał się pochłonąć. Nie był już świnią, tylko wielobarwną zorzą w oparach lukrecji. Czuł się cudownie. Usłyszałam jednak jakby z daleka głos przyjaciela.

– O Boże! I to wszystko po niebie? Nie wierzę! Nie wierzę! Nie chcę wierzyć! Nie chcę już wyobrażać sobie, jak to wygląda! Nie chcę żyć na tym świecie i wyobrażać sobie, jak to jest żyć! – zaczął przeraźliwie szlochać Jędrzej.

– Przepraszam, ja nie chciałam. Nie chciałam Was zasmucać. Ja bardzo Wam współczuję. Chyba będzie lepiej, jak już sobie odlecę – sowa Jadwiga odwróciła się, powoli unosząc skrzydła.

– Poczekaj – krzyknął Jędrzej. – Mówiłaś, że interesujesz się kynologią. Czyyy mogłabyś, yyy, opowiedzieć mi coś o chartach afgańskich?



Zuzanna Zaręba, 31 lat, Gdańsk

Opowiadanie powstało w ramach warsztatów literackich "Ballady Osiedlowe" zorganizowanych w listopadzie i grudniu 2020 roku przez Teatr Gdynia Główna



Komentarze

  1. Takie opowiadania powinno się czytać po przebudzeniu, od razu dzień wstaje z bananem na buzi! Czekam na kolejne opowiadania o Panu Tadeuszu i chartach, może też coś będzie o polskich truflach ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz