„Zróbmy to razem!” - recenzja „Spólnoty” Marty Streker



„Spólnota” to nietuzinkowa przygoda jaką można przeżyć z artystami wrocławskiego Teatru Układ Formalny. Trudno nie oklaskiwać aktorów, którzy patrząc prosto w oczy klaszczą razem z widzem i rozdają gózdzki w barwach narodowych.
Spektakl w ramach „V Ogólnopolskiego Festiwalu Pociąg do Miasta – Stacja Obrzeża” pierwotnie miał odbyć się na parkingu Klubu 43. Bazy Lotnictwa Morskiego, jednak ze względu na niepewne warunki pogodowe został przeniesiony do budynku. Samo umiejscowienie klubu, wśród niedalekich pól i otaczających drzew zbudowało klimat jeszcze zanim przedstawienie się zaczęło. Natomiast wnętrze budynku zadziałało bardzo in plus, wpasowując się w styl wydarzeń.
Mamy rok 1918, widzowie zmierzając na salę, już na korytarzu są witani przez aktorów uściskiem ręki. W środku pomieszczenia widnieje biały okrąg. Po sali porozstawiane są pojedyncze krzesła, reszta stoi poskładana na brzegach. Część publiczności decyduje się na nich usiąść, nieliczni stoją, zdecydowana większość siada dookoła białej linii. W okręgu siedzi kobieta, skubiąca  pluszowy drób, grana przez Agatę Obłąkowską. Przybiega do niej podekscytowany młody człowiek - Przemysław Furdak -  i zaczyna opowiadać matce o pieniądzach zarobionych dzięki spółdzielczości i związanymi z tym planach wyjazdu do Gdyni. Agata Obłąkowska świetnie grająca Michałową, narzeka na wymysły młodych ludzi, natomiast córka – tak! młody człowiek z zarostem okazuje się być córką Michałowej! - namawia matkę do założenia spółdzielni.
Skoncentrowany na sztuce widz jeszcze nie wie co go czeka. Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że wchodząc do budynku Klubu 43. Bazy Lotnictwa Morskiego, stał się członkiem małej społeczności okresu międzywojennego. Bowiem już po chwili widzowie zostali rozproszeni, ktoś został mianowany kierownikiem spółki (i nawet przytakiwał na wymieniane później przez  kierownika obietnice), część widowni trzymała transparenty sprzeciwiające się idei spółdzielczości. Od tego momentu widz nie był obserwatorem, ale stawał się czynnym uczestnikiem fabuły. Z pomocą rąk zebranych, przez salę, nad głowami, została przeniesiona i zawieszona na ścianie wielka tęczowa flaga. W dzisiejszych czasach symbol oczywisty, ale zaledwie sto lat temu był utożsamiany ze spółdzielczością. We wciąż istniejącej sieci sklepów „Społem” można spotkać wizerunek tęczy (np. w Wieluniu). Myślę jednak, że bezpośredni sposób w jaki zwrócono uwagę na flagę, fakt grania roli damskiej przez aktora, nawoływanie do nauki o seksualności i uniwersalne hasła głoszone przez spółdzielców – takie jak jedność i braterstwo – nie były przypadkowe. Poczułam się jakbym była w dwóch wymiarach, na dwóch paradach, tej międzywojennej i tej współczesnej. Czasy łączą podobne akty agresji, które wiszą jak wyrzuty sumienia dla chcących ukryć je bohaterów. Oni wstydzili się swojej przeszłości, czy my także będziemy?
Publiczność była wielokrotnie proszona o zmianę miejsca, bądź przestawienie krzeseł w konkretne układy okręgów i rzędów. Działo się dużo i wszędzie, aktorzy przemieszczali się, niekiedy przepychali przez widownię i rozmawiali między nią. To już nie było przełamanie czwartej ściany, jej po prostu od początku nie było. Braliśmy udział w święcie na cześć spółdzielczości. Można się było nauczyć piec ciasto i parzyć herbatę, po czym je zjeść i się napić. Uczono także wywabiania różnego rodzaju plam. Był to pokaz na tyle intensywny, że widzowie zostali upruszeni mąką. Okazało się jednak, że istnieją plamy, których nie da się zmazać. I tu metaforycznie rozwieszono pranie ukazujące zmazy pod tytułem:  „Przewrót majowy”, „Numerus clausus”  i „Bereza”, po czym sugerowano aby je zakryć, do czego zachęcono mnie osobiście.
Warte uwagi są pacynkowe wiewiórki, dowcipnie grane przez Adama Michała Pietrzaka i Przemysława Furdaka. Bardzo ładnie wykonane rude stworzenia, opowiadały o biedzie, o tym, że mało żołędzi na zimę i że z takim zapasem przeżyją może dwa tygodnie, metaforycznie przedstawiając rzeczywistość. Potrafiły także rozbawić i rozładować poważną sytuację. Nie był to jedyny ciekawy rekwizyt. Na ukłon zasługują także wędrujące i gawędujące produkty spożywcze.
Widzowie mieli szansę uczestniczyć w wykładzie naukowym o zapłodnieniu i antykoncepcji, w ramach promowanego, przez Tadeusza Boya Żeleńskiego (Igor Kujawski) i Irenę Krzywicką (Karolina Micuła), świadomego macierzyństwa. Publiczność mogła odpowiadać na proste pytania oraz dotknąć pluszowych narządów rozrodczych.
W spektaklu nie zabrakło muzyki na żywo, rockowej gry na gitarze, śpiewu piosenki spółdzielczej i nie tylko. W pewnym momencie cisza i jedynie ciężkie pobrzękiwanie gitary zbudowało niesamowite napięcie.
„Spólnota” jest wyjątkowym spektaklem, klimatycznym. Wydawałoby się, że tyle ruchów wprowadzi zamęt „na scenie”, jednak aktorzy świetnie okiełznali chaos, zręcznie dyrygując widownią. Tego typu spektakl, balansuje na granicy komfortu odbiorcy, ale jest to znakomity i zdecydowanie wart ryzyka eksperyment.

Jagoda Jojczyk

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szczegółowy program Festiwalu

„MyLove. Lekcja, której nie możemy oblać” (Manifest po spektaklu Rafała Matusza w wykonaniu Filipa Cembali)

SKRAWKI MIEJSKIE – ANATOMIA ZDARZEŃ. KIESZENIE PEŁNE WSPOMNIEŃ