Wbrew światowym koncernom - o „Atrapie i utopii” Iwony Koneckiej
Inteligentny,
precyzyjny i z nutą szaleństwa – spektakl „Atrapa i utopia” Iwony
Koneckiej, pożegnał się wczoraj, 06.08.2019, z gdyńską publicznością.
Druga
sztuka „V Festiwalu Pociąg do Miasta – Stacja Obrzeża” zgromadziła widzów na
rampie przy DeguStastacji – Vintage & Art Club na gdyńskim Orłowie. Nazwany
przez samą autorkę esejem teatralnym, spektakl zaskakuje formą: połączeniem
świetnie przeprowadzonego wykładu akademickiego, inspirowanego nową polską
liryką, z teatrem.Dla mnie, nastawionej na wysłuchiwanie współczesnej poezji
polskiej, której nie jestem entuzjastkom, spektakl „Atrapa i utopia” Iwony
Koneckiej okazał się miłym zaskoczeniem.
Przede
wszystkim sama autorka, wygłaszająca swój monodram, nie próbowała na siłę
obrzydzić widza czy go przytłoczyć, ale w sposób profesjonalny, naukowy a przy
tym korzystając z normalnego, współczesnego języka, celnie skłaniała do
myślenia. Spektakl wzbudzał cały wachlarz emocji – od przygnębienia i złości po
rozbawienie i refleksję, miał jednak mobilizujące przesłanie.
Znalazło
się miejsce i dla Tomasza Morusa (1478-1535), i dla Przemysława Czaplińskiego
(ur. 1962) – autora „Wątpliwych rozstań z utopią” (1996), a
jednocześnie dla współczesnych polskich poetów: Jaśka Kapeli czy Szczepana
Kopyta a nawet św. Mikołaja! Zestawienie nietypowe, ale klarownie przygotowane
przez Iwonę Konecką i reżyserkę Annę Sadowską. I co ważne – według mnie nie
było męczące.
Przez
około 75 minut przeplatając cytaty, historię swojego życia, piosenki, taniec
Iwona Konecka prezentowała swoje rozmyślania o tytułowej utopii, atrapie i
ludzkim szczęściu. Ubrana w czarne spodnie, białą bluzkę z napisem „I am fine”
i czerwoną marynarkę stała na scenie pewnie, bez skrępowania, zachowywała się w
pełni naturalnie, pozwalała sobie na żarty. Na pierwszy rzut oka wszystko
wyglądało normalnie, jednak po zdjęciu marynarki okazało się, że z boku bluzki
widnieje wielka brudno-czerwona plama, imitująca krew. Przypominało to mi
duchową postać zranionego człowieka, więc tak naprawdę każdego z nas – rany,
zadane przez brutalność naszego świata lub przez samego siebie widać dopiero po
pewnym czasie. Nie chcemy ich pokazywać przypadkowym ludziom, zasłaniamy się
sztucznym stwierdzeniem „I am fine”…
Spektakl
miał swoją klamrę kompozycyjną. Zaczynał się wyznaniem autorki, że jako dziecko
chciała zmieniać świat, a kończył życzeniem, aby życie było dla każdego choć
trochę lepsze. Oczywiście, aby dojść do ostatniego zdania, widz musiał wiele
doświadczyć. Na początku – odwrócenia przekazu sloganu Margaret Thatcher –
słynnej TINY – "There is no alternative" i jej polskiego
odpowiednika, którego Iwona Konecka dokonała w bardzo kreatywny – bo miało być
oszczędnie! – sposób. Widz widział uparte próby zmiany wpływów w wykresach
„agora – oikos” – „rynek – my/ja”. Artystka chciała znaleźć odpowiedź na
pytanie „Czy mamy wpływ na otaczającą nas rzeczywistość?”
Po chwili
wykres został rozdarty, a kawałek papieru stał się prowizorycznym głosem
wrzuconym do… urny wyborczej. Iwona Konecka stworzyła także własny wykres z
cenami ropy, na który naniosła poziom swojego samopoczucia (na przestrzeni
lat). Co ciekawe, oba wykresy były pełne wzlotów i upadków… Nasz świat został
zdominowany przez ogromne koncerny, dla których liczą się tylko pieniądze.
Ogłupiają nas, chcą abyśmy przestali myśleć. Monodram Iwony Koneckiej starał
się nas otrzeźwić – tak, mamy szansę i możemy mieć wpływ na nasze otoczenie!
Ważnym
elementem przedstawienia była muzyka – publiczność kilkakrotnie usłyszała Iwonę
Konecką śpiewającą w języku angielskim. Utwory miały na celu wytrącenie widza z
równowagi – pierwsza piosenka była idealnym przykładem śpiewania angielskiego
tekstu z polskim akcentem, szczególnie z doprowadzającym do zgrzytania zębami
twardym „r”. Stara metalowa beczka posłużyła autorce za bęben.
Nie można
też zapomnieć o światłach. Zmieniały się w zależności od sytuacji np. był tylko
jeden strumień światła, gdy cytowała fragment "Wątpliwych rozstań z
utopią" (1996)
Przemysława Czaplińskiego. Podkreślały atmosferę. Za plecami Iwony Koneckiej
wyświetlane były krótkie filmiki przedstawiające wybuchy broni atomowej, ginące
ptaki morskie, wielkie tankowce czy platformy wiertnicze na oceanie.
Przypominały mi teledysk do pacyfistycznego utworu „People Are People” zespołu
Depeche Mode. Pokazywały zgubne skutki zachowań człowieka. Zapadła mi w pamięć
scena, gdy mając za tło właśnie te obrazy Iwona Konecka piła coca-colę. Dla
mnie przedstawiało to otępiałego produktami masowych produkcji człowieka, który
nie próbuje niczego zmienić. Dramatyzmem napawały czerwone światła, szczególnie
kiedy Iwona Konecka spadła z beczki, wcześniej wylawszy na siebie kilka
szklanych butelek coca-coli. Ten fragment monodramu był najbardziej śmiały –
marynarka i koszulka gdzieś się zawieruszyły, pojawiła się natomiast czapka
komercyjnego Mikołaja a trzy butelki coca-coli zostały szybko opróżnione. W
czerwonym świetle przy akompaniamencie agresywnego utworu zespołu Laibach Iwona
Konecka wskoczyła na beczkę, tworzyła butelki i zaczęła się oblewać, a potem
tańczyć.
Przedostatnia
scena trochę się dłużyła. Iwona Konecka wcieliła się w św. Mikołaja, złamała
czwartą ścianę, weszła między widzów i rozdała im „prezenty”, którymi okazały
się karteczki z fragmentami prozy i liryki. Mnie trafił się wiersz Marcina
Pryta „Planeta”. Publiczność głośno czytała wylosowane teksty, co wzmocniło
moje wrażenie bycia na angażującym uczestników wykładzie, warsztatach.
„Atrapa
i utopia” Iwony Koneckiej jest monodramem, który bardzo mnie wzbogacił.
Dowiedziałam się o wielu różnych zjawiskach, postaciach i pojęciach. Uważam, że
to nowoczesna sztuka, która celnie porusza aktualne problemy. Przygotowana
skrupulatnie i w profesjonalny sposób. Zachęca do obudzenia się i powiedzenia
głośnego „nie” rozleniwiającym nas światowym koncernom. Polecam go nawet osobom
przyzwyczajonym do tradycyjnej formy teatru.
Martyna
Szoja
Komentarze
Prześlij komentarz