OBMYCIE - Recenzja spektaklu pt. “Polaniarze” w reżyserii Bogusława Słupczyńskiego Studio Sztuki Bogusława Słupczyńskiego / Cieszyn Spektakl zagrany podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Teatralnego “Pociąg do Miasta”, edycja IX, 2023

Dramat “Polaniarze” w reżyserii Bogusława Słupczyńskiego to dzieło prawdziwe, poruszające i odmienne od innych spektakli prezentowanych podczas tegorocznego Festiwalu “Pociąg do miasta”. Odmienność “Polaniarzy” polega nie tylko na wyzbyciu się reżyserskiego założenia, że spektakl musi sprostać obecnie obowiązującej idei, światopoglądzie będącym jednocześnie przedłużeniem ego twórcy, ale przede wszystkim na niewymuszonej prostocie środków i form przekazu teatralnego, na jego bezpretensjonalności.

Pojawiające się przed oczami obrazy uwodzą od pierwszych chwil. Na scenę wchodzi trzech mężczyzn ubranych w stroje XX-wiecznych chłopów, którzy zaczynają mówić do pojedynczych widzów z pierwszego rzędu. Mikroporty są jeszcze wyłączone, publiczność rozmawia, zagląda w smartfony. Powoli zapalają się reflektory a rozmowy cichną. Spektakl zaczyna się niepostrzeżenie, bez przytupu, wysokich Ce, krzyży katolickich i nagich postaci biegających w natchnieniu wokół wież z kości słoniowej. Jak to możliwe w dzisiejszych czasach, gdy twórcy kultury prześcigają się w bardziej lub mniej udanych próbach szokowania/uwodzenia/dezorientowania widza?

Pierwsze takty spektaklu to nieomal komedia, aktorzy w mistrzowski sposób odgrywają ikonicznego polskiego chłopa, człowieka stanu niższego z całym dobrodziejstwem jego zalet i wad. Rubaszne teksty ze swojskim akcentem, otwarty i bezpośredni sposób snucia opowieści okraszony koniecznym piciem wódki na wszystkie możliwe okazje – to wszystko rozbawia publiczność do łez. Rysowane grubą kreską postacie wydają się żywcem skopiowane ze znanej wszystkim ławeczki znanego serialu. Jednak widownia szybko orientuje się, że to pierwsze “oko do widza” było tylko formą gry z nim o sposób postrzegania postaci, grą ze stereotypami i uprzedzeniami, swoistą chłopofobią wielkich miast. Okazuje się, że ciężka, przekraczająca fizyczną wytrzymałość praca na roli nie kończy się nigdy, a w pracę wpleciona jest historia, i one dwie nadają spektaklowi specyficzny rytm. Rytm wydobyty wraz z powtarzającym się jak mantra refrenem przy porywającej, nawiązującej do ludowej muzyce.

Choreografia, w której trzej mężczyźni ujęci są w ten sam wyczerpujący, monotonny rytm nadaje całemu spektaklowi porządek, ale także niepokoi.
Porządek wynika z przepływu nieubłaganego czasu przez ludzkie opowieści, tożsamości i losy, choreografia jest jak refren oddzielający poszczególne sceny.
Niepokój bierze swój początek z lęku o podmiotowość człowieka wtłoczonego w ramy klasowo narzuconych powinności, raz na zawsze nadanych, a próby brawurowej ucieczki przed losem kończą się nieufnością i pustką wąskich ścieżek, czasem wolnością, z którą nie wiadomo co zrobić. Ten nieomal „chocholi taniec” uwodzi i jednocześnie przestrasza nas nami samymi, niezmiennie uwikłanych w poplątane losy niełatwej historii, także tej polsko-żydowskiej.
Bo my, Słowianie lubimy chłopskie jadło, zapitkę i (jako następstwo wspomnianego) przaśność chłopską, czujemy się z tym sielsko, swojsko i polsko, ale poza tym z chłopami nie chcemy mieć za wiele do czynienia. Ciężka praca, braki w wykształceniu i jakiś taki nieokreślony odór obciachu czujemy, nawet kiedy spektaklowy chłop to nasz wuj, od którego lubimy pożyczać pieniądze. Później szybko o tym zapominamy wracając do miasta. My, Polacy nie lubimy także Żydów, mając jednak czasem Żydów swoich oraz Żydów-nie swoich.

Wypraszamy niechcianego chochoła z wesela, a ten rzuca zaklęcie, po którym wszyscy wirują w marazmie, bez celu powtarzają puste gesty jak w hipnotycznym śnie wynikającym z niemocy i bezwolności. Motywy Wyspiańskiego są tu wciąż aktualne. Zaklęcie powoduje zjaw widzenie, dusz utkanych w ciepłej mgły, białej królowej nadciągającej z jeziornych wód, a nadejście jej poprzedza chłód. Świat polaniarzy zabarwia duchowość, w której miejsce księdza i kościoła nie kłóci się niczym ze sferą zjawisk nadprzyrodzonych uosabiających ich lęki, nadzieje, namiętności. Realizm magiczny współgra tu w doskonale zrównoważonym kwartecie z historią, losem osobistym, pracą. Aktorzy są archetypiczne związani z miejscem, w którym żyją, pochłonięci miłością do swoich małych ojczyzn, zanurzeni w rytmach przyrody, życia i śmierci. Tak rozumiana śmierć nie przeszkadza przestać kochać, przechowywać w szafie zmarłych ubrania, a nawet ze zmarłymi zupełnie bez skrępowania rozmawiać.

Przemijający czas nie jest tu konstruktem linearnym, a zatacza kręgi ukazując, stałe punkty odniesienia przemieszczając się od początku XX wieku ku czasom nieomal współczesnym. Czas pokazuje sprawy naprawdę ważne wtedy, kiedy kończy się i z tego powodu musi się znów rozpocząć jako nowy czas.

Bohaterowie są już zmęczeni odchodząc. Odegrali swój los, jak zadane im było odegrać. Teraz mogą spokojnie przerwać opowieść i pozwolić patrzeć na to, co następuje całkowicie naturalnie, umyka jak dym z machorki w letnie, parne wieczory na skraju wsi. Do końca nie wiadomo, czy to dym, czy zjawa.

Jak pisał Wiesław Myśliwski, To prawda, że całe życie musimy udawać, aby żyć. Nie ma chwili, żebyśmy nie udawali. I nawet sami przed sobą udajemy. W końcu jednak przychodzi taka chwila, że nie chce nam się dłużej udawać. Stajemy się sami sobą zmęczeni. Nie światem, nie ludźmi, sami sobą.
(W. Myśliwski, “Traktat o łuskaniu fasoli”)

Autentyczność tego spektaklu jest jego największym atutem, poza wyśmienitą grą aktorską i świetnie napisanym i przełożonym na scenie scenariuszem. Polecam!

Na koniec chciałabym nawiązać do terminu “polania” znalezionym w Encyklopedii Języka Polskiego. Oznacza: kąpiel, obrzędowe obmycie, zmycie.

PS. Tytułowi “Polaniarze” to klasa społeczna, która za zasługi otrzymała prawo do gruntu, czyli polany – dużej łąki położonej na terenach Beskidów. Polaniarze odgradzali swoją łąkę i zajmowali się ciężką pracą fizyczną w formie agrokultury górskiej. Scenariusz Bogusława Słupczyńskiego poprzedzony wieloletnią pracą nad historią polaniarstwa w Beskidach.

Joanna Janus

fot. Krzysztof Winciorek


Komentarze

Popularne posty