Na stos! Recenzja spektaklu „Czarownice”

Kobieta inteligentna to najgorszy rodzaj czarownicy. Odporna na manipulację, niezależna, wypowiadająca na głos własne zdanie. Aby spłonąć na stosie nie potrzeba jednak aż tak niesłychanego poczucia własnej wartości, by wykazywać się od razu wszystkimi tymi cechami. Wystarczy wkroczyć na ścieżkę prób odnalezienia ich w sobie, by wyjść płomieniom naprzeciw. 

W ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Teatralnego „Pociąg do miasta – Stacja WiejskoMiejska” do Gdyni dotarły trzy przedstawicielki płci żeńskiej, które pod przewodnictwem Karoliny Kowalczyk (reżyseria) i Magdaleny Drab (scenariusz) zaprosiły widzów na swoisty sabat czarownic. Zawiedziony jednak będzie ten, kto liczył tu na czary i zaklęcia. Kobiety biorą bowiem na tapet szarą rzeczywistość, a jest to, co trzeba zaznaczyć, rzeczywistość polska.

Trzy bohaterki, których bezimienność podkreśla uniwersalność i możliwość utożsamienia się z nimi, to kobiety na trzech różnych etapach życia, z odmiennymi doświadczeniami, troskami i pragnieniami. Alicja Czerniewicz, Paulina Mikuśkiewicz i Wiktoria Czubaszek tchnęły życie w postaci zwykłe/niezwykłe i wiarygodne. Położna odsunięta od zawodu; pracownica gabinetu kosmetycznego, której życie skupia się na przetrwaniu wraz z dziećmi od pierwszego do pierwszego i śmiertelnie chora bizneswoman to przekrój kobiet, będący jedynie pretekstem do podkreślenia, że, niezależnie od życiowej sytuacji, zasługujemy na uwagę i zrozumienie.

„Czarownice” to spektakl powstały z troski o język, jakim władza, a więc głównie mężczyźni, posługuje się mówiąc dziś o kobiecości. Liczne aluzje do polskiego zacofania na tym polu, dosadnie obrazują przedmiotowy system traktowania kobiet, w którym bezdzietna równa się bezużyteczna dla państwa, a pracująca zawodowo oznacza wyłamującą się z idealnie funkcjonującego przecież od pokoleń schematu „bohaterki” gospodarstwa domowego. System, w którym jej ciało nie należy do niej – jest własnością państwa. W którym niewykształcona znaczy dobra, bo podatna na manipulację. W którym podążająca własną ścieżką to nieposłuszna swojemu przeznaczeniu. A myśląca o tym, co dla niej dobre, to egoistyczna. 

Przedstawione początkowo jako „prawdziwe” czarownice w oparach dymu i rytualnej muzyki, bohaterki szybko okazują się być kobietami dokładnie takimi samymi jak tysiące innych. I właśnie za to stają przed sądem. Współczesna czarownica to po prostu kobieta znająca swoje prawa i walcząca o ich przyznanie, budząca tym samym grozę w patriarchalnym świecie.

Spektakl wrocławskiego Teatru Układ Formalny podejmuje dyskusję o miejscu kobiety w obecnym dyskursie życia społecznego, kulturowego i politycznego. Nie brakuje tu ubranych w ironię dramatów, które, choć bawią swoją słowną formą i pomysłowym sposobem prezentacji, w rzeczywistości wywołują gorzkie poczucie absurdu, że to, co dzieje się na scenie nie jest jedynie dystopią, a spełniającą się już od dawna rzeczywistością.

Znaczącym jest tu motyw nakładania maseczek na twarz i oczekiwania w bezruchu na ich wyschnięcie w celu uniknięcia pęknięć. Niczym w jungowskiej filozofii, kobiety zmuszane są do przywdziania masek i przyjęcia narzuconej z zewnątrz tożsamości w celu spełnienia przyporządkowanych im z góry ról. Niedopuszczalne są oczywiście pęknięcia, które mogłyby przyczynić się do wydostania na powierzchnię własnego „ja” kobiety. Dodatkowo, dobrze będzie, jeśli maska porządnie zaschnie na twarzy, bo im grubsza skorupa powstanie, tym trudniej będzie ją zdjąć. 

Twórcy spektaklu nie zapominają jednak o konieczności jej zmycia w odpowiednim momencie. Sztuka staje się swego rodzaju oczyszczeniem, podkreślającym unikatowość każdej z kobiet, skrywaną pod fasadą jednolicie przypisanych im przez państwo życiowych zadań do wykonania. Dając nadzieję na możliwość realnej walki, zachęca do zjednoczenia w drodze ku osiągnięciu wspólnego sukcesu. Dowodząc znaczenia współpracy, apeluje o niepoddawanie się w walce o coś zarówno tak oczywistego, jak i trudnego do zdobycia – wolności. 
Jagoda Pietrzak

fot. Krzysztof Winciorek

Komentarze