Disco chłosta barokowym bitem - recenzja spektaklu "Harce kupidynowe czyli niecne morsztyny" w reżyserii Idy Bocian



Czy Kupidyn może posyłać swe strzały w rytmie macareny, uwodzić palcatem i częstować musującymi landrynkami? Oczywiście, że może, a Teatr Gdynia Główna pokazuje, że robi to wyśmienicie.

Monodram „Harce Kupidynowe, czyli niecne Morsztyny” w reżyserii Idy Bocian to niebanalna kompilacja frywolnej poezji polskiego baroku przeplatana na wskroś współczesnymi środkami wyrazu. Spektakl, ze względu na odważne podejście inscenizacyjne jest przeznaczony jedynie dla widzów dojrzałych. Słowo jest tu na pierwszym miejscu. A słowo jest piękne, jędrne i soczyste. Dawna poezja, niesłusznie zapomniana (bo kto teraz zachwyca się Morsztynem i Sępem-Szarzyńskim?), nie uciekała od tematyki ciała, cielesności, fizjologii. Jako nieodrodne dziecko swojej epoki jest pełna kontrastów, blasku i mroku, uduchowionej powagi i rubasznego humoru. W „Harcach” archaiczna poezja kontrapunktowana jest hitami współczesnej muzyki tanecznej, i co zaskakujące, rytm barokowych sonetów idealnie wpisuje się w tłusty bit wakacyjnych przebojów. Nad realizacją światła i dźwięku czuwa w Morsztynach Marzena Chojnowska i robi to w sposób nienaganny. Interaktywny kurs sztuki kochania, jakim jest ten monodram brawurowo łączy epoki i style. Angażuje niemal wszystkie zmysły, obrazem, dźwiękiem, smakiem i dotykiem.

Spektakl zbudowany jest z kilku modułów-części, swoistych lekcji. W każdej omówione zostało nieco inne zagadnienie związane z szeroko pojętym życiem erotycznym człowieka. Począwszy od zapatrzenia, zachwytu i zakochania się, poprzez radzenie sobie z narastającym pożądaniem, omówieniem walorów fizycznych zainteresowanych, skończywszy na problemach, jakich może nastręczyć męska fizjologia. Wodzirej-nauczyciel świetnie zarządza emocjami widowni. I znowu, wiernie założeniom epoki, przeskakuje od rubasznego śmiechu, od przekomarzań i pełnej egzaltacji laudacji na cześć elementów męskiej anatomii do lirycznego lamentu nieodwzajemnionej miłości. Od sowizdrzała, przez cynika, do romantycznego kochanka. Transformacje te nie zawsze są jednak płynne, a niektóre elementy gry przekraczają granice dobrego smaku. Kulminacyjny element jednej z lekcji (masturbację mikrofonem) możnaby pominąć bez uszczerbku dla całości monodramu.

Zaciera się tu sztywny podział na widownię i scenę. Widzowie otaczają całą przestrzeń gry, są nieustannie prowokowani i wciągani w interakcję. Odważnie, ale z taktem i wyczuciem, niekiedy balansując na granicy dobrego smaku wodzirej całego tego przedsięwzięcia, Mikołaj Prynkiewicz angażuje widownię do działania. Zajmuje i używa całej dostępnej przestrzeni i robi to bardzo dobrze. Teatr płynnie staje się salą szkolną, catwalkiem, sceną festiwalową, ale też zamkniętą, ciasną przestrzenią, w której zraniony protagonista opłakuje swoje złamane serce.

Mimo sięgnięcia po archaiczną poezję (przez cały spektakl trudniejsze słowa i zwroty były tłumaczone na język współczesny za pomocą rzutnika) przesłanie monodramu jest bardzo współczesne. Zmieniać się może sposób ekspresji, ale mechanizmy rządzące emocjami, jak i same emocje od wieków pozostają te same. Tę uniwersalność podkreśla kostium Mikołaja Prynkiewicza. Został wystylizowany na osobowość niebinarną, zgrabnie łącząca stereotypowo męskie (spodnie, marynarka), jak i kobiecie (gorset, makijaż) elementy ubioru. Zupełnie mu to nie przeszkadza, w butach na obcasach porusza się zdecydowanie lepiej ode mnie.

To, że w mechanizmach działania człowieka nie zmienia się nic oprócz używanych rekwizytów, najdobitniej pokazuje ostatnia, fantastyczna scena monodramu, gdzie oda na cześć penisa została zilustrowana filmem będącym wycieczką przez wieki zachwytu nad tym właśnie elementem męskiej anatomii. Od sztuki starożytnej do współczesnej, od (neutralnych) przedstawień artystycznych, do niechcianych dickpicków z rozmów poprzez komunikatory w mediach społecznościowych. Zmienia się forma, nie treść.

„Harce” to odważna zabawa z konwencją i formą. Słodko-gorzka, dokładnie tak jak użyta do ich budowy poezja baroku. Zdecydowanie warte obejrzenia.

                                                                                                             Agata Zaręba-Jankowska

Komentarze