Poznać kata, zrozumieć Auschwitz. Recenzja spektaklu Teatru Trans-Atlantyk „Album Karla Höckera”
„Album Karla Höckera” to spektakl, który wyrósł z badań nad
zdjęciami oficera SS, adiutanta jednego z komendantów obozu koncentracyjnego
Auschwitz-Birkenau. Aktorzy w założeniu mieli ożywić wyświetlane fotografie,
jednak momentami źródło historyczne okazywało się ciekawsze od tego, co mieli
do zaoferowania artyści.
Realizacja jest efektem
współpracy amerykańskiego reżysera, Paula Bargetto z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk
odpowiadającą za dramaturgię. „Album…” wystawiany był, tak jak wszystkie
pozycje na Festiwalu „Pociąg do Miasta”, w przestrzeni z założenia nieteatralnej,
która jednak świetnie się w tym wypadku sprawdziła. Pomieszczenie współtworzyło
scenografię, którą cechował skrajny minimalizm. Wśród użytych przedmiotów
znalazły się „szkolne” krzesła, podest, drewniany kij od miotły i choinka. Ascetyczne
wykorzystanie rekwizytów służy przedstawieniu, może tylko wspomniane krzesła
rażą i mimowolnie przywodzą na myśl wystąpienia szkolnego koła teatralnego.
Zdjęcia z odnalezionego w
2006-tym roku albumu wyświetlane są na ekranie, tak, że aktorzy grają na ich
tle. Fotografie same w sobie poruszają i pobudzają wyobraźnię. Oficerowie SS i
ich asystentki, a także lekarze uchwyceni są podczas wypoczynku w Salahuette,
miejscowości położonej 20 km od Auschwitz. Ludzi, których zwykliśmy nazywać
zbrodniarzami, widzimy na urlopie. Zrelaksowani, roześmiani, zakochani. Mają
wątpliwości, mówią o śmierci. Mamy rzadką możliwość spojrzeć na świat z
perspektywy sprawców. W albumie szokuje „normalność” oprawców oraz brak
jakichkolwiek zdjęć z obozu.
Aktorzy przebierają się w mundury
i na moment stają się osobami ze zdjęć. Użyczają im swoich ciał, emocji,
głosów. Wyżsi oficerowie SS oraz ich asystentki zaczynają rozmawiać, śpiewać,
bawić z psem. Jest to próba oswojenia fotografii i osadzenia tych migawek z
życia Niemców w szerszym kontekście. Twórcy dają widzom możliwość lepszego
zrozumienia, że za maską kata kryje się żywy człowiek – i to uznać należy za
duży atut tego przedsięwzięcia.
Jednak w zestawieniu z tak
przejmującym i interesującym materiałem do analizy zaproponowane rozwiązania
sceniczne trącą czasem banałem. Oczywiście, są takie momenty, w których
przejawia się błyskotliwość reżysera, jak chociażby „taniec” bohaterów
zainspirowany przesuwanymi szybko zdjęciami albo polowanie na zające. Jednak w
scenie rozmowy Karla przez telefon z żoną czy kiedy jedna z kobiet opowiada o
swoich dzieciach, zdjęcia przykuwają uwagę i pomimo wysiłków artystów –
przyćmiewają to, co dzieje się w polu gry.
Pomimo nie zawsze udanych
rozwiązań scenicznych spektakl ratuje aktorstwo. Nie wspominając o fizycznych
predyspozycjach artystów takich jak wręcz aryjska uroda Grzegorza
Sierzputowskiego, każdy z aktorów, mimo iż przychodzi im odgrywać więcej niż
jedną postać, z szacunkiem i wrażliwością stara się przedstawić
wielowymiarowość ich osobowości.
Do kostiumów nie można mieć
żadnych zarzutów, chyba tylko do ich wykorzystania - ciągłe zakładanie i
zdejmowanie mundurów rozprasza. Pod koniec spektaklu, kiedy tempo zmieniania
zdjęć jest już znacznie szybsze, nasuwa się podejrzenie, że ich nakładanie i
odtwarzanie min i póz osób na fotografiach stało się celem samym w sobie.
***
Podczas analizy narzucają się dwie
zasady konstrukcji „Albumu Karla Höckera”.
Pierwsza opiera się na balansowaniu między prywatnością a scenicznością, druga
wynika z przynależności spektaklu do kategorii teatru postdramatycznego.
Na początku przedstawienia aktorzy
siedzą na widowni, ubrani niemal zwyczajnie. Przez cały spektakl będą wchodzić
na scenę, zakładać niemieckie mundury i wcielać się w niemieckich oprawców, a
zaraz potem wracać na swoje miejsca wśród widowni, już prywatnie. Rozwiązanie
to przyczyni się do zaistnienia małych usterek np. w dykcji. Sprawdzi się jednak
całkowicie w przypadku sceny hailowania. W sztuce o hitlerowcach nie sposób
rzymski salut przemilczeć. Kiedy Paul Bargetto zwraca się do Marty Król z
prośbą o zaprezentowanie gestu, aktorka prywatnie odmawia. Powoduje to
narastającą presję ze strony pozostałych aktorów, która kończy się użyciem siły
i brutalnym przygwożdżeniem buntowniczki do podłogi. Obserwujemy mechanizm
działania nacisku grupy, przy czym domyślamy się, że to również była część
przedstawienia, ale nie mamy stuprocentowej pewności. Za słabszy element
realizacji uznać można jej zakończenie. Zdjęcia z albumu oficera SS zastępuje
seria fotografii z wycieczki aktorów do obozu koncentracyjnego, a następnie –
ich roześmiane buzie na tle krajobrazu, spędzających wspólnie czas… Balans
został zachwiany, przeważyła prywatność.
W odniesieniu do sztuki Bargetta
zastosowanie znajduje termin „teatr postdramatyczny”. Łatwo wskazać można
obecne w inscenizacji wyróżniki wskazujące na jej przynależność do tej
kategorii teoretycznej: znacząca rola multimediów, brak spójnej fabuły,
fragmentaryczność; przedstawienie nie stanowi zamkniętej całości - ma charakter
otwarty. Poznajemy urywki historii każdego z bohaterów, ale nie składają się
one w logiczną całość, można powiedzieć, że stanowią raczej kolaż, kartotekę.
Konstrukcja spektaklu stworzonego na podstawie albumu sama przypomina album.
***
Ważny akcent stanowi wpleciony w
przedstawienie wątek zwierząt. Najbardziej znacząca wydaje się przy tym scena z
psem. Na jednym z wyświetlanych zdjęć Höcker uchwycony jest w towarzystwie
owczarka niemieckiego. Aby fotografię „ożywić” Krzysiek Polkowski wciela się w
zwierzaka. Poprzez pozornie niewinną scenę układania psa obnażony zostaje
mechanizm działania przemocy. Występowanie z pozycji siły, upodlenie i
odczłowieczenie podległego, manifestacja kontroli – tresura psa to tutaj w moim
odczytaniu metonimia sytuacji obozowej.
Po tej scenie Polkowski zwraca
się do widowni z prośbą, abyśmy sobie razem powyli. Cóż to ma oznaczać? Nietrafiony
pomysł na „zburzenie czwartej ściany”, próba nawiązania kontaktu z widzem? Cóż,
dużej przestrzeni do ekspresji czy dialogu to dla widza nie stwarza. A może
jest to jeden z niewielu sposobów na skomunikowanie się z ofiarami tej przemocy.
W konfrontacji z wydarzeniami tak niepojętymi jak Holocaust człowieka ogarnia dzisiaj
bezsilność, nic nie może zrobić. A jednak przecież czuje żal, współczucie,
burzy się w nim krew na myśl o niesprawiedliwości. Wyć się chce.
Na spektakl jest w gruncie rzeczy
jeden pomysł: odtwarzanie sytuacji ze zdjęć. Tworzenie „żywych obrazów”. O ile
zabieg taki może być interesujący przy jednej, może dwóch scenach, opieranie na
nim całego przedstawienia nie jest udanym rozwiązaniem. Pokaz staje się przewidywalny,
a przez to nużący. Nie można jednak powiedzieć, że nie posiada żadnych mocnych
stron – przyświecająca mu idea była szczytna, aktorzy – zaangażowani, część
rozwiązań – trafna i nieoczywista. Spektaklu nie można bezwzględnie
skrytykować, ale trudno go też gloryfikować.
Paula Łuczkiewicz
Komentarze
Prześlij komentarz