Nie ma się z czego śmiać, bando rasistów


NIE MA SIĘ Z CZEGO ŚMIAĆ, BANDO RASISTÓW

Przede wszystkim, nie wolno dać się zjeść. Należy pożreć samemu. Odważny, a miejscami szokujący kontrowersyjnymi rozwiązaniami spektakl Matka Courage krzyczy w reżyserii Grzegorza Grecasa to metaforyczna opowieść o brzemieniu białego człowieka, o  ciężarze  wolności, o chorobie niekończącej się wojny, o złu, które naznacza całe narody i pokolenia.

Liberia. Państwo, którego nazwa wywodzi się od słowa wolność. Wielu Europejczykom kojarzy się z wizją demokratycznego raju gdzieś w Afryce, gdzie dzieci tańczą na ulicach i wyciągają ręce z nadzieją, że dotkną tego dziwnego zjawiska jakim jest biały kolor skóry. Czy jednak pamiętamy o tym, że to jednocześnie jest kraj, który na ostatnie niemal czterdzieści lat pogrążył się w chaosie wojen domowych, wyzysku i bestialskiej, zakrawającej o zbrodnie przeciwko ludzkości przemocy? Powstały na motywach dramatu Matka Courage i jej dzieci autorstwa Bertolda Brechta spektakl Teatru Układ Formalny przenosi nas prosto w liberyjskie slumsy, ukazując biedę, agresję i upodlenie człowieka. Twórcy lokują odnoszącą się do wojny trzydziestoletniej fabułę w samym środku następujących po sobie krwawych przewrotów wojskowych i powstań w Liberii. Mamy więc tytułową Matkę Courage (bezkompromisowa w tej roli Joanna Gonschorek) oraz trójkę jej dzieci (Maciej Rabski, Przemysław Furdak, Katarzyna Kłaczek), którzy w obliczu ciągłych niepokojów politycznych starają się odnaleźć swoje miejsce w historii. Matka Courage krzyczy to przykład spektaklu na temat zła, które nieustannie tli się w człowieku. Zła, którego nie sposób uleczyć.

Pierwszym, co zachwyca widza w spektaklu Grzegorza Grecasa to dobór kostiumów, scenografii, wykorzystanych rekwizytów (wspaniała współpraca Aleksa Aleksiejczuka i Kasi Bublewicz). Niewątpliwie na korzyść prezentacji zadziałał wybór lokalizacji jakiego dokonał Teatr Układ Formalny – wystawiając się w trakcie gdyńskiego Festiwalu Pociąg do Miasta na redłowskiej plaży, nad brzegiem morza, z widokiem na oświetlone w oddali miasto, twórcy wykreowali w nas wrażenie jakbyśmy znajdowali się w obcym świecie, z daleka tego co znamy i rozumiemy. Cała przestrzeń wzmaga poczucie biedy i rozkładu. Ubrania, w jakich prezentują się aktorzy są stare, poniszczone, marnej jakości, na scenie zaś leżą porozrzucane przedmioty pokroju pokiereszowanego wózka inwalidzkiego, plastikowych śmieci, szmacianej lalki z wkręconą żarówką w miejsce głowy. Odbiorca ma wrażenie jakby obserwował pewnego rodzaju cywilizację upadłą. Snujący się po planie gry bohaterowie wydają się wyzuci z emocji, obojętni. Ten początkowy letarg ma jak najskuteczniej odrealnić sytuację, w której się znajdujemy. Wprowadzenie widza w spektakl przyjemną, rozleniwiającą melodyjką graną na ukulele staje się bolesnym kontrastem wobec wszystkiego co zobaczymy za chwilę. Ten spektakl to nic, dowcip, bagatela – zapewnia nas w swoim otwierającym całość monologu Massa (porażający swoją brutalnością Paweł Palcat). Ale w rzeczywistości, ten spektakl to wielka wiwisekcja błędów białego człowieka, analiza ciągłości historii, kompleksów narodowych, desperacji prowadzącej do zła. Liberia służy nam jedynie jako przykład. Matka Courage krzyczy: spójrzcie, co zrobiliście. Spójrzcie, jacy jesteście.

To, co zapewnia widzom ten spektakl to przede wszystkim niesamowite bogactwo doznań i motywów. Twórcy poruszają się zgrabnie między kolejnymi to nawiązaniami kulturowymi, starając się obnażyć nam jedną prostą prawdę – ta historia dotyczy nas bardziej, niż nam się wydaje. Co znaczące, narzucony już w początkowej scenie zostaje nam podział kolorystyczny. Massa sięga po słoik Nutelli i częstuje kremem orzechowym widzów. Następnie, z sadystyczną metodycznością naznacza Matkę Courage oraz jej dzieci kolorem brązowym, pokrywając ich twarze pozostałą zawartością słoika. Ten niezwykle obrazowy fragment ma nakreślić widzom upokorzenie z jakim wiąże się czarny odcień skóry. Sam, będący narratorem całej historii, pozostaje biały, nie brudzi się czernią. Cała wykreowana przez Pawła Palcata postać jest w gruncie rzeczy metaforą, zawoalowaną przenośnią. Jego imię nie jest przecież faktycznie imieniem, a tytułem – za czasów niewolnictwa, czarnoskórzy mianem massa zwracali się do swoich białoskórych właścicieli. Używająca w stosunku do bohatera tego sformułowania Matka Courage sama siebie określa niżej w hierarchii, okazuje mu rodzaj poddaństwa. Nazywa go swoim ojcem, prosi go, by zamiast kary pieniądza, dał jej karę cielesną. To trafna, silnie oceniająca scena, która przedstawia charakter relacji wyzwolonego niewolnika i jego byłego pana, białego człowieka. To metafora nieustającej dominacji koloru białego nad czarnym, gorzko rzucone spostrzeżenie na realia świata, w którym żyjemy. Nie bez znaczenia jest również fakt, że biały odcień staje się tym samym kolorem śmierci. Massa, jako swego rodzaju mistrz ceremonii, kierujący przebiegiem wydarzeń szaman, w momencie zgonu bohaterów smaruje ich dla kontrastu białą farbą, mającą oznaczać zarówno pożegnanie się z życiem, jak i przejście w krąg cywilizacji śmierci – cywilizacji, którą przyniósł im biały człowiek.

Cała konstrukcja spektaklu została mocno osadzona w koncepcji krytyki amerykanizmu. Stany Zjednoczone widoczne są tutaj jako sprawca narodzin zła, a sami Liberyjczycy jako dziedziczący tę tradycję potomkowie. Mamy więc symbolikę typowej popkultury amerykańskiej i próbującego przybrać postać superbohatera Schweizerkasa (przekonujący i wprawiający w podziw sprawnością fizyczną Przemysław Furdak), którego przystrojony w pelerynę z foliowego worka i prowizoryczną, plastikową maskę Batman konfrontuje się z białoskórym, niezniszczalnym Supermenem w osobie Massy. Co jest dodatkowym atutem reżyserii spektaklu to z pewnością wielowymiarowe łączenie wątków. Scena ukarania z rąk Massy Schweizerkasa za kradzież pieniędzy z pułkowej kasy spełnia zarówno funkcję fabularną, będąc wydarzeniem potwierdzającym zgodność z oryginałem tekstu (młodszy syn Anny Fierling, markietanki z dramatu Brechta, również dokonał tego samego przestępstwa), jak i służy wtrąceniu historycznego przebiegu wojen domowych w Liberii (katowany Schweizerkas staje się symbolem kolejno zamordowanych przywódców tego afrykańskiego państwa, Williamem Tolbertem i Samuelem Doe). Ponadto, aktu przemocy dokonuje Massa, a więc wspomniany już symbol ręki białego człowieka, przez co ta sama scena przedstawia również pewien rodzaj demonizacji białoskórych jako tych, którzy to pierwsi nauczyli czarnoskórych bezwzględności i sadyzmu. Ta wszechstronność i wieloznaczność wykorzystanych w propozycji Grzegorza Grecasa środków i rozwiązań scenicznych jest główną przyczyną poziomu trudności jaki towarzyszy analizie tego spektaklu. Matka Courage krzyczy to wysoce intelektualna, ciężka przeprawa, której chaos w postaci mnogości odwołań znacznie utrudnia zarówno odpowiednie zrozumienie projektu, jak i samo oglądanie.

Poza samą konstrukcją scen, uwagę przykuwają również wtrącenia muzyczne, kilkakrotnie stosowane przez reżysera. Decyzja o rearanżacji kojarzonych z Afryką melodii  to prawdopodobnie jeden z najtrafniejszych wyborów spektaklu Teatru Układ Formalny. Wykorzystane podkłady muzyczne stworzone zostały przecież nie przez faktycznych mieszkańców Afryki, a powstały na potrzeby europejsko-amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Tak więc pozytywnie kojarzony utwór ze słynnego Króla lwa zamiast piosenką na temat kręgu życia staje się wielkim wezwaniem do wiecznego kręgu śmierci, zaś melodia oficjalnego hymnu mundialu 2010, który odbył się w RPA, Waka Waka w wykonaniu Shakiry, towarzyszy tekstowi poświęconemu powojennej hiperinflacji i narastaniu problemów gospodarczych. Bezpośrednio w ten sposób obnażone zostaje fałszywe postrzeganie Afryki oraz rodzaj bezdusznego, marketingowego wykorzystania jednego kontynentu przez drugi. Nawiązania te mają zmusić widza do zauważenia problemów, które pogrążają czarny kontynent, naszego pasożytnictwa i braku skrupułów. Najdoskonalej portretuje to poświęcony AIDS utwór – świadomie wybrana rapowa aranżacja tekstu kontrastuje nam obecnie najpopularniejszy gatunek muzyczny w kulturze masowej z epidemią dziesiątkującą kraje afrykańskie. Ta otwarta krytyka odbiorcy, jego bezrefleksyjności na temat korzeni propagowanych przez siebie motywów kulturowych, może śmiało zostać uznana za wyjątkowy atut dydaktyczny spektaklu.

Kulminacyjną sceną niewątpliwie jest moment, w którym Massa prosi widownię o powtórzenie wraz z nim prostego, znanego polskim dzieciom już w wieku przedszkolnym wierszyku – rymowanki Bambo, autorstwa Juliana Tuwima. Historia małego chłopca, który boi się, że się wybieli, opowiedziana chętnie, ze śmiechem na ustach przez widownię, która chwilę wcześniej była świadkiem bestialskich mordów wśród czarnoskórych przeraża. Przeraża beztroska dziecięcej czytanki, przeraża nerwowy śmiech ze strony niektórych widzów, przeraża strach małego chłopca przed wybieleniem, przed śmiercią. Nie ma się co śmiać, bando rasistów – agresywnie krytykuje nas narrator. Faktycznie, nie ma się co śmiać. Nie ma się co śmiać z naszego rasizmu, krótkowzroczności, z krwi czarnoskórych na rękach białego człowieka, z mordowanych dla mięsa dzieci, które ginęły w kraju wyniszczonym przez europejskie i amerykańskie dążenie do zdobycia surowców. Nie ma się co śmiać. Brutalność czarnoskórego mężczyzny jest tylko i wyłącznie efektem działań naszego białego przodka. To my jesteśmy cywilizacją śmierci. I jeżeli Liberia pokazuje nam jako drogę ratunku przed złem i przemocą postawienie u władzy kobiety, liberyjskiej Matki Courage w scenie finałowej, która poi rozgorączkowane dziecko wodą (co jest wyrazistym komentarzem odnoszącym się do historii faktycznej, gdzie wojny domowe zakończyło objęcie prezydentury w Liberii przez Ellen Johnson-Sirleaf, ekonomistkę i laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla), nie powinniśmy tego ruchu jedynie krytykować, a rzeczywiście przyjąć do serca.

Matka Courage krzyczy to niewątpliwie przykład dzieła kompletnego. Spektakl ten nasycony jest symbolami, pociągającymi teatralnymi rozwiązaniami, bogactwem przekazu i kulturowych odwołań.  Jak sami określają siebie twórcy, ich zadaniem jest tworzyć teatr, który jest realnym narzędziem zmiany. Ta wielopoziomowa konstrukcja jaką jest propozycja Grzegorza Grecasa ma przypomnieć nam, iż w istocie jesteśmy bandą rasistów, którzy przymykają oczy na widok konsekwencji czynów swoich ojców czy dziadków. Za tak poruszający, wnikliwy obraz agresji i lekcję historiografii należy się twórcom głęboki ukłon.
                                                                                                                            
Natalia Królak

Komentarze