"Musisz nas chronić przed Prawdą!"
Czy możliwe jest rozliczenie się z
przeszłością, która boli tak bardzo? Czy jesteśmy w stanie uderzyć się w piersi
i powiedzieć: „Tak, to my”? Problem winy i kary, który niesie za sobą odkrycie
przerażającej Prawdy porusza spektakl Ewy Ignaczak pt. „Burmistrz”,
zaprezentowany podczas pierwszego dnia Festiwalu Pociąg do Miasta.
W poniedziałek, 30 lipca 2018r. odbył się jeden z dwóch równolegle
wystawianych w ramach Festiwalu Pociąg do Miasta spektakli – „Burmistrz”, w
reżyserii Ewy Ignaczak z Teatru Gdynia Główna. Autorką tekstu sztuki jest
Małgorzata Sikorska-Miszczuk, której osoba symbolicznie łączy dwa pierwsze dni
festiwalu (Sikorska-Miszczuk jest odpowiedzialna za dramaturgię w spektaklu
„Album Karla Höckera”). Jako że specyfiką festiwalu jest „wynoszenie”
sztuki z teatru, spektakl odbył się na miejskim podwórku, otoczonym ścianami
bloków mieszkalnych. Urbanistyczna przestrzeń została na kilkadziesiąt minut
wypełniona duchem sztuki i, choć nienawykła do tego, bardzo dobrze go przyjęła.
Od pierwszych scen wyczuwalne jest zawieszone w powietrzu tajemnicze
napięcie. Bohaterowie wymieniają ze sobą zdania, które oscylują wokół jakiegoś
tabu, którego nikt nie chce nazwać po imieniu. Odkrywanie tematu sztuki
przypomina dochodzenie po nitce do kłębka lub odsłanianie kolejnych elementów
układanki, które powoli zaczynają tworzyć coraz bardziej spójny obraz. Słowo-klucz
nie pada jednak nigdy.
„Burmistrz” to historia bez linearnej fabuły, czas „przed” i czas „po”
mieszają się ze sobą, prowadzone jedynie przez quasi-narratorkę (Ida Bocian),
która znajduje się jakby poza prezentowanymi wydarzeniami; podkreślał to nawet
jej strój, zupełnie wyrwany z epoki. Cztery pozostałe postacie są za to
nakreślone bardzo wyraziście, każda z nich stanowi zupełnie odrębny aspekt
historii, bez którego jednak nie mogłyby zaistnieć wszystkie pozostałe.
Burmistrz (Błażej Tachasiuk) to uczciwy i oddany swemu miastu człowiek.
Miasteczka spośród wielu innych nie wyróżnia nic, poza pozłacanym pomnikiem
oraz związaną z nim tragiczną historią. Nie znający tematu sztuki widzowie
dopiero w połowie spektaklu mogą zacząć domyślać się, o jakie miejsce chodzi.
Połączyć w głowie spalenie w stodole, Żydów i niemieckich oficerów, by
całkowicie przemilczana na scenie nazwa miasta natychmiast pojawiła się im
przed oczami. Mieszkańcy żyją sobie spokojnie, gdyż syn mordercy (Marek
Sadowski) – napiętnowany noszoną dobrowolnie obręczą – odbywa symboliczną
pokutę za grzechy ojca, które tak naprawdę są grzechami jego niemieckiego
narodu. Nagle do burmistrza dociera wiadomość, która stawia go w pozycji
odpowiedzialnego za przyszłość wszystkich mieszkańców. Prawda przez wielkie P
paraliżuje go i wpędza w załamanie nerwowe. Tymczasem do miasta
przybywa Matka Boska (Małgorzata Polakowska) (symbolizująca także
Sprawiedliwość i Prawdę), przedstawiana mieszkańcom jako miss Nowego Jorku, by
jak najdłużej ukryć przed nimi to, o czym wie już cały świat. Tak głośnego
krzyku Prawdy nie da się jednak stłumić.
Wyrazistość zaprezentowanych na scenie postaci przejawiała się głównie w
konsekwentnej grze wszystkich aktorów. Każdy z nich zbudował swego bohatera,
„zagarniając” dla niego pulę określonych cech i sposobu wyrazu, które zdominowały
postać. Tak więc Ida Bocian konsekwentnie sprawiała wrażenie nieco
protekcjonalnej względem pozostałych, oczy Małgorzaty Polakowskiej ani na
sekundę nie straciły błysku szaleństwa, a ruchy nieprzewidywalnej gwałtowności,
Marek Sadowski błąkał się po scenie lekko przygaszony i jakby wyzuty z
energii, a Radosław Smużny, jako przedstawiciel wszystkich mieszkańców, typowy
lokalny „patriota”, był porywisty, a nawet agresywny. Nie znaczy to wcale, że
aktorzy przez cały spektakl grali monotonnie – świadczy raczej o bardzo spójnej
i przemyślanej konstrukcji każdej z ról.
Warto zwrócić również uwagę na oprawę muzyczną oraz oświetlenie, które
pomimo trudnych warunków przygotowane były profesjonalnie. Efekty świetlne nie
tylko uatrakcyjniały spektakl, ale kładły akcent na poszczególne elementy
sztuki. Podobnie zresztą z muzyką i efektami dźwiękowymi. Spośród kostiumów, w
które ubrani byli aktorzy, należy wyróżnić strój Małgorzaty Polakowskiej –
ubrana w błyszczącą, cekinową sukienkę, takiż żakiecik i czapkę, spod której
wypuszczony był błękitny welon, przykuwała wzrok i prowokowała wszystkich,
którym mogłaby nie podobać się taka wizja Matki Boskiej. Rekwizyty w spektaklu
zastosowane zostały oszczędnie, ale bardzo trafnie. Osobiście najbardziej
spodobał mi się pomysł oznakowania syna mordercy świecącymi lampkami, które od
samego początku wyróżniały go od innych postaci, zaznaczając jego odrębność.
Wyszłam ze spektaklu poruszona zarówno subtelnością, jak i brutalnością
przekazu, wyrazistością, a jednocześnie konsekwentnym nie mówieniem
wprost. Sztuka nie należy do łatwych w odbiorze, wymaga od widza znajomości
historii na tyle, by mógł sam połączyć wątki. Gdy już je jednak połączy,
spektakl daje naprawdę wiele do myślenia, nie można pozostać wobec niego
obojętnym.
Olga Stolarczyk
Komentarze
Prześlij komentarz