Co to za świat? Recenzja spektaklu Teatru Gdynia Główna "Burmistrz"


Burmistrz w reżyserii Ewy Ignaczak, wystawiany przez gospodarzy pierwszego dnia Festiwalu Pociąg do Miasta, nawiązując do historii pogromu w Jedwabnem, porusza problem konfrontacji z Prawdą. W niekonwencjonalny sposób, za pomocą magii teatru i z wykorzystaniem możliwości, jakie to medium oferuje, pozwala zmierzyć się z tym, co nie do zniesienia.

Reżyserce i aktorom udało się uchwycić i przekazać w sposób zrozumiały dla widza sensy zawarte w sztuce Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, podbić fragmenty szczególnie dowcipne czy – z drugiej strony – napawające niepokojem, a nawet grozą. Przede wszystkim jednak nie uległa zatraceniu błyskotliwość wynikająca z tekstu dramatu, który miał szansę wybrzmieć w całej swojej przewrotności i nieoczywistości. Szczególną rolę odegrała także w spektaklu muzyka. Burmistrz oczarowuje i uwodzi, pod powierzchnią skupienia na słowie dostrzec można całą muzyczność i taneczność tego przedstawienia. Śpiew oczywiście na żywo, w końcu – jak zapowiada w pierwszych słowach Narratorka całej opowieści, Ida Bocian – jesteśmy na wieczorku z poezją śpiewaną. Po tych słowach następuje niepokojący moment, kiedy z publiczności wywołany zostaje Burmistrz i przez głowę mimowolnie przelatuje myśl, że jednak pomyliliśmy imprezy, jednak jakimś cudem trafiliśmy na wieczór poezji śpiewanej. Lżejszy już jest nasz oddech, kiedy Burmistrz zaczyna grać, ale liczba piosenek w spektaklu jest faktycznie znaczna. Do takiego zabiegu prowokuje sam tekst, w którym liczne fragmenty albo z założenia funkcjonują jako piosenki, albo aż proszą się o podkład muzyczny. Spektakl otwiera Jesienny wieczór, w tkankę przedstawienia wplecione są patriotyczne dźwięki, a także wiele utworów budujących tajemniczy, przejmujący klimat, przywodzący na myśl kocie futro.

Dwuznaczność

            Termin dwuznaczność stał się dla mnie kluczem interpretacyjnym, stanowił jakby klamrę łączącą zastosowane przez reżyserkę zabiegi.
Tym, co w spektaklu urzekło mnie najbardziej, było trafne wykorzystanie metafory teatralnej. Mam tu na myśli sytuacje, w których na oczach widza jedna rzecz przeobraża się w drugą, z wykorzystaniem jedynie zdolności aktorskich. W jednej chwili stół z rozsypaną na nim ziemią i ułożonymi lampkami dzięki zabiegom aktora zmienia się w pole kalafiorowe; wystarczy ten stół rozsunąć i powiedzieć – tu jest cmentarz, a natychmiast się nim staje. Podwójne przeznaczenie przedmiotów idzie w parze z dwuznacznością wynikającą z samego tekstu, który obfituje w znaczące gry słów. Wreszcie mamy także do czynienia z dwuznacznością postaci.
Czytając dramat Sikorskiej – Miszczuk spotkamy się z takimi osobami dramatu, jak Burmistrz Przed i Po, Niemiec na Pokucie, Mieszkaniec Miasta, Miss Piękności czy Matka Boska. U Ignaczak Miss i Matkę Boską gra ta sama aktorka. Ich utożsamienie to nie tylko świetne rozwiązanie w przypadku braków w kadrze aktorskiej. Postaci Miss i Matki Boskiej korespondują ze sobą na wielu płaszczyznach, liczne zbieżności między nimi zdają się nieprzypadkowe.
Matka Boska w wydaniu Małgorzaty Polakowskiej w niczym nie przypomina znanego nam ze świętych obrazków, promieniującego łagodnym światłem wizerunku Marii. Na jej kostium składają się cekinowa suknia, marynarka i beret, do tego niebieska chusta, ostry makijaż i szpilki. Jednak o tak szokującym efekcie, jaki wywołuje widok Matki Boskiej, decyduje przede wszystkim jej ruch. Z jednej strony chód modelki, który skłania do utożsamiania jej z Miss Piękności. Z drugiej - powtarzające się sekwencje tajemniczych gestów. W półmroku, jaki spowijał dziedziniec Urzędu Miasta, w niepokojącym świetle dyskotekowej kulki, te niezwykłe ruchy napawały grozą.
Miss Piękności nazwana jest w pewnym momencie śliczną panną. Kiedy przybywa z Nowego Jorku z wizytą, Burmistrz w pierwszej chwili stwierdza, że to Matka Boska przyszła sprawdzić, czy Miasto wygubić, czy nie. Pokrzywdzonego Niemca obdarza miłością, czy może lepiej byłoby powiedzieć – miłosierdziem. Kieruje do niego wiele wypowiedzi brzmiących, jakby wiedziała więcej niż inni śmiertelnicy.

Wojna, miłość i seks

Widmo wojny unosi się nad miasteczkiem niczym smog. Niemiec odprawia tam pokutę – oczywiście nie za swoje grzechy. Za grzechy ojca – mordercy. Mieszkańcy poczuwają się do zasług i zbrodni rodziców, ich tożsamość buduje wspólna historia, mitologia, tradycja. Nie pozwalają zapomnieć, z dbałością pielęgnują pamięć o przewinieniach Niemców. Zaskakująco jednak mała waga przywiązywana jest do wydarzeń oczerniających Polaków. Nie rozmawiają o tym, nie pamiętają. Krzyk? Krzyk ze stodoły? Oni nic nie słyszeli. Niekończąca się ucieczka przed trudną Prawdą przyczyniła się do rozwinięcia wśród obywateli paranoi, strachu przed wojną, która wciąż jest żywa w ich pamięci. Choć sami może jej nawet nie doświadczyli, ale gotowi są w każdej chwili, w odpowiedzi na dźwięk grzmotu upadającej bomby (albo też grzmotu pioruna, bez różnicy) z karabinem w ręku stanąć do obrony swojej małej ojczyzny. Bronić siebie i swoje rodziny przed Prawdą.
Historii opowiadanej w Burmistrzu towarzyszy… seksualne napięcie. Wyczuwa się je wyraźnie w relacji między Miss Nowego Jorku a Burmistrzem. Mieszkańca Miasta tuż po modlitwie napada strach przed konsekwencjami czynów jego ojca. W odpowiedzi gwałci Miss. Oprócz brutalności mamy jednak możliwość zobaczyć, w moim odczuciu, jedną z najsubtelniejszych scen pocałunku, jaką widziały trójmiejskie sceny (pocałunek jednorożca). I tak płynnie możemy przejść do tematu miłości. O miłości mówi Burmistrz – to jego sposób na pogodzenie żywych z umarłymi. Niemiec twierdzi, że nie ma miłości. Już niemal na sam koniec pada chyba najważniejsze zdanie w całym spektaklu, który jest przecież z założenia o zbrodni, o Żydach, o zagładzie, o nienawiści: Co to za świat, w którym o miłości może mówić tylko wariatka w niebieskiej chuście?
Spektakl przypadł mi do gustu głównie ze względu na niebanalny, aktualny przekaz oraz ciekawie dobrane środki wyrazu. Mierzeniu się z trudnym tematem towarzyszy mimo wszystko uczta dla zmysłów, która pozwala jakoś się z nim skonfrontować. Dodatkowo, Ewa Ignaczak nie unika aluzji politycznych, jednak moim zdaniem „Burmistrz” tylko na tym zyskuje, ponieważ wszystko w tym spektaklu jest zrobione ze smakiem. Nawiązania do obecnej sytuacji nie dominują nad historią, ale w sposób wyraźny mówią, że reżyserka nie boi się mówić wprost. Nad politycznością górę biorą magia teatru i wysuwający się na pierwszy plan, ogólnoludzki problem z Prawdą.

Paula Łuczkiewicz

Komentarze