Recenzja spektaklu „MyLove” w reżyserii Rafała Matusza (analiza postaci Milo Mazurkiewicz oraz kreacji Filipa Cembali)

Są takie spektakle, które nie tylko poruszają – one zostają. Zagnieżdżają się gdzieś pod żebrami, drażnią gardło, ściskają serce. Takim właśnie doświadczeniem jest MyLove – monodram w reżyserii Rafała Matusza, oparty na biografii Milo Mazurkiewicz, osoby transpłciowej, która nie udźwignęła ciężaru społecznych oczekiwań, państwowych barier i brutalnej obojętności systemu. To nie jest teatr dla poklasku. To nie jest sztuka, której celem jest estetyczna przyjemność. MyLove boli. Ale w tym bólu kryje się nie tylko prawda – jest też nadzieja, że jeszcze zdążymy coś zrozumieć.

Postać Milo Mazurkiewicz w tym spektaklu to nie tylko bohaterka – to symbol. Symbol walki o prawo do bycia sobą. Symbol oporu wobec świata, który upiera się, by widzieć tylko dwie barwy – biel i czerń – ignorując całe spektrum ludzkiej tożsamości. Milo nie jest fikcją, choć mogłaby nią być. Gdyby była, może mniej by bolało. Ale jej historia wydarzyła się naprawdę – z całym dramatem, samotnością i bezsilnością, której nie powinien doświadczać żaden człowiek.

Reżyser Rafał Matusz nie ucieka od trudnych pytań. Wręcz przeciwnie – stawia je z premedytacją i niezawoalowaną siłą, której nie sposób zignorować. Zmusza nas do konfrontacji z tym, co niewygodne: z naszymi uprzedzeniami, z ignorancją społeczną, z systemem, który potrafi skutecznie zabić nadzieję. W centrum tej opowieści stawia postać Milo – z jej marzeniami, zmaganiami i dramatyczną decyzją, która ostatecznie kończy życie, ale rozpoczyna potrzebną rozmowę.

Kluczowym punktem spektaklu jest jednak nie sama historia, ale to, jak została opowiedziana – a dokładniej: kto ją opowiada. Filip Cembala, wykonując tę rolę w formule monodramu, osiąga aktorski absolut. Występ Cembali to nie tylko rola – to wcielenie się, transformacja, przeżycie. Każde jego słowo, gest, spojrzenie jest świadectwem głębokiego zrozumienia wewnętrznego rozdarcia Milo. Aktor nie gra – on istnieje jako Milo, oddycha jej lękiem, mówi jej rozpaczą, krzyczy jej milczeniem.

W interpretacji Cembali nie ma teatralnego dystansu. Jest za to uczciwość i surowa prawda. Psychologiczna precyzja, z jaką rozrysowuje kolejne warstwy postaci – od nadziei, przez bunt, aż po rezygnację – budzi podziw i wzruszenie. W jego wykonaniu dramat Milo staje się uniwersalny. Każde słowo tnie jak brzytwa, a zarazem koi jak szeptane „rozumiem”. Jest w tym coś z antycznej tragedii – z tą różnicą, że tu nie przemawiają bogowie, lecz głos wykluczonej istoty, której nikt nie chciał wysłuchać, dopóki nie było za późno.

Elementy groteski, którymi Cembala operuje z niesamowitą wrażliwością, tylko pogłębiają kontrast – śmiech miesza się z łzami, absurd z brutalnym realizmem, delikatność z przemocą. Widz nie ma gdzie się schować, nie może zepchnąć tej historii do strefy „niewygodnych tematów”. Zmuszony jest patrzeć – i odczuwać. A o to przecież chodzi w sztuce: by dotykać najczulszych punktów, tych, które zazwyczaj staramy się ukryć.

Scenografia oszczędna, symboliczna. Światło maluje emocje, zamiast je ilustrować. Muzyka – skomponowana z tekstami samego aktora – dopełnia całości niczym echo niedopowiedzianych myśli Milo. Jest jak druga warstwa narracji – cicha, ale bezlitosna. W niektórych momentach spektaklu ma się wrażenie, że Cembala nie mówi już tylko w imieniu Milo, ale przemawia za wszystkich, którzy kiedykolwiek zostali zmiażdżeni przez system, zignorowani przez społeczeństwo, wyśmiani, zaszczuci, przemilczani.

Nie sposób nie zauważyć, że MyLove nie tylko porusza temat tożsamości płciowej – on sięga znacznie dalej. To spektakl o samotności. O przerażającej ostateczności, do której prowadzi brak zrozumienia. O tym, jak łatwo przyklejamy ludziom etykiety, zapominając, że pod nimi kryje się ktoś, kto po prostu chce być – żyć, kochać, oddychać. Milo Mazurkiewicz staje się tutaj nie tylko postacią tragiczną, ale i przestrogą. Ostrzeżeniem przed społeczeństwem, które nie potrafi – albo nie chce – spojrzeć dalej niż na powierzchnię.

Sztuka nie oferuje prostych odpowiedzi. Nie moralizuje, nie poucza. Ona po prostu stawia lustro. Pokazuje, gdzie jesteśmy jako społeczeństwo i gdzie powinniśmy być. Milo nie została przez nikogo uratowana. Ale może jej historia ocali kogoś innego.

Spektakl kończy się nie krzykiem, lecz ciszą. Ciszą, w której słychać wszystko – ból, stratę, ale i nadzieję. Nadzieję, że to przedstawienie nie zostanie tylko emocjonalnym wstrząsem, ale impulsem do działania. Bo MyLove to nie tylko opowieść o przeszłości – to apel o przyszłość, w której nikogo nie będziemy musieli żegnać z powodu społecznego okrucieństwa i systemowego zaniechania.

 

Filip Cembala stworzył rolę, która zapisze się złotymi zgłoskami w historii teatru – nie dla zaszczytów, ale dlatego, że przemówił głosem, którego tak bardzo brakowało. Jego kreacja to przykład, jak sztuka może przenikać do duszy widza i zostawić tam coś na zawsze.

 

Milo nie miała już siły czekać. Ale my mamy jeszcze czas, by się obudzić. By odrobić lekcję z przyzwoitości, tolerancji, akceptacji i zwykłego człowieczeństwa. Zróbmy to – zanim historia znów się powtórzy.

 

Krzysztof Kabat

07.08.2025


fot. Krzysztof Winciorek




Spektakl "MyLove"

Tekst: Rafał Matusz, Filip Cembala | Reżyseria: Rafał Matusz
Obsada: Filip Cembala
Kostiumy: Daria Friedrich
Muzyka: Piotr Dziubek
Czas trwania: 85 min

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szczegółowy program Festiwalu

„MyLove. Lekcja, której nie możemy oblać” (Manifest po spektaklu Rafała Matusza w wykonaniu Filipa Cembali)

SKRAWKI MIEJSKIE – ANATOMIA ZDARZEŃ. KIESZENIE PEŁNE WSPOMNIEŃ