Cameo to krótki, lecz istotny fragment filmu, programu
telewizyjnego lub przedstawienia teatralnego, w którym znana osobistość gra
samą siebie. A czy w definicję cameo wpasowują się trzy role z krótkiej,
acz znaczącej sztuki „Czekając na Otella”?
Amin Bensalem, Mikołaj Woubishet i Grzegorz Mazoń z Teatru
„Ekipa” prezentują tekst zawierający beckettowskie inspiracje oraz liczne
cytaty- z Szekspira, z amerykańskiej komedii „Bad Boys”, z Marii
Konopnickiej, z Juliana Tuwima oraz z autorów Tuwima parafrazujących
(ambitnych i mniej ambitnych).
A jednak ... aż szkoda tych nagłych postmodernistycznych wybudzeń, gdy Mikołaj
Woubishet wspomina, że mówi słowami Jana Naturskiego i gdy Grzegorz Mazoń czyta
didaskalia. Bo kolaż innych tekstów kultury nie posłużył do przeniesienia widza
w inny świat. Bo przecież wszystko jest tu takie prawdziwe. Chciałoby się
napisać, że realizm ten współtworzą dumna tożsamość Maghrebu, pełna godności
tożsamość Etiopii oraz dobrze znana, przaśna polskość. Jednak to ostatnie
stwierdzenie byłoby wbrew przekazowi „Czekając na Otella”. Odtwórcy dwóch
głównych ról odzierają polskość z przaśności z taką łatwością, z jaką
rzucają żart o ludożercach i „wątrobie białasa w lodówce”.
Zaś cały, uzupełniany przez Grzegorza Mazonia, tercet ma moc
pozwalającą wypełnić każde teatralne otoczenie. W tym kontekście warto porównać
występ z Amfiteatru Zespołu Szkolno - Przedszkolnego nr 4 w Gdyni
z dostępnym w Internecie nagraniem pochodzącym prawdopodobnie z
premiery na 36 Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.
Zestawienie to pokazuje, że scenografia i charakteryzacja w „Czekając na
Otella” mogą być dość minimalistyczne (choć mam wątpliwości, czy przy takiej
liczbie nienachalnych, ale odgrywających istotną rolę materiałów wideo i przy
twórczym wykorzystaniu samochodu, którym Ekipa dojechała do amfiteatru, można
mówić o „minimalistycznej scenografii”). Znakomicie operujący gestem i ze
swobodą wykonujący układy choreograficzne aktorzy radzą sobie bowiem i w bardzo
kompaktowej przestrzeni, i na dużej plenerowej scenie. Bardzo pomagają im w tym
zdolności muzyczne. Dobrze więc, że w „gdyńskim” tekście kwestia Grzegorza
Mazonia o szczególnym związku tego artysty z rolą Mozarta została
wzbogacona o porównanie z innymi aktorami, którzy „zepsuliby każdy
instrument”. Świadczy to zarazem o bardzo dobrej pracy Jana Naturskiego
jako dramaturga i reżysera. Sztuka pozostaje spójna, a u widza może
wywołać wrażenie, że samym twórcom trudno byłoby przypomnieć sobie, które
fragmenty były zaplanowane, a które są owocami zachęt do improwizacji.
Dużą muzyczną atrakcję stanowi miks „Roty” i tytułowego
utworu z komedii „Bad Boys” (który jest od tejże komedii starszy o osiem lat).
Staje się on idealnym preludium do tego, by publiczność mogła uwieńczyć
spektakl pasującą do hip-hopowego koncertu owacją, ze skandowaniem nazwy
teatru.
W „Czekając na Otella” pełna humoru rozrywka łączy się z refleksjami. Aż chce
się powiedzieć, iż jedną z największych zasług wyrazu
"Afroamerykanie" jest otwarcie drogi do tego, by powstało słowo
"Afropolacy". Amerykanie mogą szukać w Afryce dalekich korzeni, a
Polacy mają szansę na znalezienie w niej sojuszników w walce o zaznaczenie
swego miejsca w światowej kulturze. I to sojuszników o zaskakująco
podobnych doświadczeniach.
Pozostaje życzyć wszystkim trzem aktorom, by występ w
„Czekając na Otella” nie tyle był cameo, co coraz bardziej się nim stawał.
Zostali postaciami spektaklu, niechaj będą zauważeni jako Postacie polskiej
sceny.
Andrzej Szczodrak
fot. Krzysztof Wincorek
Komentarze
Prześlij komentarz