"Czarownice" bardziej ludzkie niż w legendach. Recenzja spektaklu "Czarownice" Teatru Układ Formalny.

"Czy trzy czarownice to za mało?"

"A może o trzy za dużo?"

"Trzy to piękna liczba."

- fragmenty spektaklu

Wciąż trudno otrząsnąć się z wrażeń, jakie pozostawiła po sobie dzisiejsza opowieść. Huk gromkich owacji na stojąco na zakończenie wciąż nie opuścił do końca uszu. "Czarownice" w prezentacji Teatru Układ Formalny z Wrocławia stanowił niezwykle wciągającą opowieść o słodko-gorzkim zabarwieniu, traktując o rolach kobiecych w nieco krzywym zwierciadle oraz z dużą dozą inteligentnego humoru.

Zaczynająca się niewinnie historyjka szybko nabiera tempa, napięcie ustępuje rozbawieniu tylko po to, żeby ponownie nieco spoważnieć i przejść do trudniejszych treści, jakie miała w zamyśle przekazywać. Jednocześnie, nie można odmówić jej lekkości, dzięki czemu opuszczałem widownie odprężony, w dobrym nastroju i z głową niepozbawioną przemyśleń. Historia trzech kobiet, które przypadkowo spotkały się w salonie kosmetycznym, prowadzonym przez jedną z nich, poprzez chwile dramatu zmienia się w pewnego rodzaju wzajemną terapię i postanowienie do szczęścia poprzez... ćwiczenie się w sztuce uprawiania czarów. Poczucie bezradności i beznadziei wobec ścieżek życia, na których znalazły się bohaterki - a które też zostały przez własne koleje losu sprowadzone sobie wzajemnie na spotkanie - zostało przekute w poszukiwania drogi do siły i odmiany losu.

Względem problemów każdej z bohaterek - samotność, zwolnienie z pracy pomimo zdroworozsądkowej i szlachetnej postawy czy też zapracowania i prób łączenia tego z samotnym macierzyństwem - każdy na widowni mógł przynajmniej częściowo się utożsamiać, a przynajmniej okazywać zrozumienie lub współczucie. To jedna z mocnych stron tej sztuki. Co jak co, trudno byłoby doszukiwać się w niej czegokolwiek słabego. Drugi akt historii pokazuje nam już nasze tytułowe Czarownice świeżo po przybyciu na Łysą Górę na tym, co każda miała pod ręką - na miotle, mopie, "na odkurzaczu marki Karcher" - aby odprawić rytuały dla poprawy losów własnych, jak i świata. Niestety, akt trzeci nie był już tak łaskawy dla bohaterek.

Sąd i ryzyko kary śmierci, czyli akt trzeci. Oskarżanie kolejnych bohaterek za ich praktyki stanowił prezentację zderzenia utartych kolei myślenia i rolach kobiet w społeczeństwie z bohaterkami już jako tymi, które wyzwoliły się z tychże kolein. Same stereotypy myślowe przedstawiono w nieco satyryczny sposób, gdzie argumentacja nabierała coraz to bardziej erystycznych i irracjonalnych form, aby stopniowo uginać się pod kontrargumentami. Zakończenie opowieści, poprzedzone zręcznie wplecioną edukacją z zakresu pierwszej pomocy w przypadku podpalenia ciała - wszak spalenie na stosie było popularną metodą egzekucji oskarżonych o czary - pozostawia w sobie pewien element dowolności interpretacji. Scena finalna, gdzie bohaterka borykająca się z samotnością jest obmywana przez przyjaciółki to rzecz symboliczna, czy raczej dosłowna? Woda i proces obmywania ciała można traktować jako symboliczne oczyszczanie, jednak bardziej przychylałbym się ku przypuszczeniu, jakoby jedna z Czarownic została cudem uratowana od spalenia.

Podsumowując, "Czarownice" to - nomen omen - niezwykle czarująca opowieść, z postaciami wyjątkowo barwnymi i złożonymi, co bywa trudne do ukazania w trakcie zaledwie godziny trwania. Zmusza do myślenia nie przytłaczając i wzmacniając apetyt na więcej historii wspólnych przeżyć trzech przyjaciółek, które poznały się w biedzie. Kusiłoby, aby zasugerować trylogię. Bo w końcu... "Trzy to piękna liczba".


Kacper "Katz" Jędrzejczak


fot. Krzysztof Winciorek 



Komentarze