Pociąg(ana) Taśma - Stacja Empatia

Opowiem Ci o tym, co rozciąga się dalej niż taśma wizualizująca odległości między miastami. To jednak właśnie jej strzępki zobaczysz na początku. Zostaniesz też przy okazji zapytany skąd jesteś - a to, jak się okazuje, samo w sobie jest już pewną historią, zrozumiałą dla osób świadomych, co ma do zaoferowania konkretna przestrzeń. W końcu często mówimy, że ludzie tworzą miejsca - natomiast nikt chyba nie ma wątpliwości, że mimo wszystko w drugą stronę działa to podobnie. NIE/ZNAJOMI Teatru Gdynia Główna w reżyserii Ewy Ignaczak i Marka Kościółka to dowód na to, iż zagadnienie przynależności i poczucia związku z otoczeniem są dzisiaj szczególnie ważne. Zarówno dla tych, którzy zmuszeni są zmienić w jakikolwiek sposób obszar, po którym na co dzień się poruszają, jak i drugiej strony tego procesu - osób przyjmujących w swojej przestrzeni przybyszów. A temu towarzyszą głównie trzy rzeczy - oczekiwania, rozczarowania i zaskoczenia. Jeśli chodzi o oczekiwania, to mogę mówić głównie o niemałej obawie iż to, co zobaczę, będzie czysto dydaktyczną opowieścią bez większych walorów estetycznych czy ciekawych rozwiązań scenicznych. Co wydaje się z perspektywy czasu zabawne, gdyż spektakl oglądany przez widownię tegorocznego Pociągu do Miasta sam rozegrany został w fascynującym, chciałoby się stwierdzić, że “nie-miejscu”. Teren Hali Rybnej w Gdyni o późnej porze jest przecież wymarły - niby wiemy, że tak wiele dzieje się w tej przestrzeni za dnia, jednak później pustoszeje i trudno powiedzieć, co tak naprawdę sobą reprezentuje. Jednocześnie zdaje się rozpoznawalnym punktem na mapie miasta. Stanowiło to niejako zaproszenie do tego, by zastanowić się skąd przychodzimy i jak czują się ci, którzy wchodzą właśnie do naszej codzienności. To, co nam mogłoby wydawać się niezwykle proste - jak nawet dotarcie w ten konkretny punkt, aby zobaczyć spektakl, niekoniecznie będzie takim dla osób przyjezdnych. My już zdążyliśmy poczuć się tutaj “u siebie”. A opowieści o zaskoczeniach, jakie potrafi zgotować Polska i Polacy było całkiem sporo, co pokazuje, iż wcale nie jest łatwo wejść tam, gdzie wszyscy zdają się już być ze sobą powiązani. Jeszcze trudniej, kiedy próbę wplątania się w już zawiązane sieci zależności podejmować muszą młodzi ludzie jednocześnie tracący dawne więzi, również te z miejscem. W dodatku wszyscy muszą mierzyć się z upadkiem swoich wyobrażeń, często odsłaniając przykry wymiar braku komunikacji między ludźmi. Formuła spektaklu jest interesującą wizją opowieści na ten temat. Ktoś złośliwy być może stwierdziłby, iż jest to “przegadany” zbiór anegdot. Siłą jednak tego obrazowania doświadczeń nastolatków z Gruzji, Białorusi i Ukrainy jest fakt, że nikt nie próbuje nam wmówić, iż to oni stanęli przed nami ze swoimi historiami. Nie, wręcz przeciwnie - właśnie dlatego są opowiadane. To cudze życiorysy, jednocześnie tak pełne ogólnoludzkich rozterek, które są nam bliskie niezależnie od szerokości geograficznej, na której się znajdujemy. Teatr, jak chyba żadna inna forma sztuki, pozwala nam odczuć, iż można mówić o przeżyciach innych tak, aby nie odbierać im w ten sposób głosu, a przyjęta narracja zachęca do tego, by wysłuchać do końca tych wszystkich emocji, jakie docierają do nas ze sceny. Obsada spektaklu ułatwia zresztą widzowi to zadanie, jakim jest otworzenie się na tego nowego znajomego, do którego często jesteśmy nastawieni na “nie”. Balansując właśnie na tej cienkiej granicy między uczciwym wzruszeniem, a mało pożądaną wersją dydaktyzmu, utrzymuje się w odpowiednim miejscu do samego końca. Nawet, jeśli pojawiło się cokolwiek, co miałoby naruszyć tę równowagę to nie na tyle, aby zakłócić odbiór całości. Zainteresowanie relacją o migracji i uchodźstwie nie zmniejsza się, a wręcz stawia przed oglądającym kolejne pytania. Być może dlatego, że wszystko to wydaje się szczególnie bliskie. Zatarła się gdzieś granica między tym, co oglądane, a doświadczane na co dzień. Znamy bowiem te historie. Obserwujemy je. Przeżywamy. To część naszej teraźniejszości, niezależnie od tego, po której stronie opowieści się ustawimy. Jednocześnie chyba nie zawsze myślimy o nich w tak pogłębiony sposób, jak proponuje nam to konkretne wystąpienie. Refleksji tej, w postaci scenograficznej, towarzyszą oprócz stołu proste tekturowe domki - wydawałoby się, że nieco oczywiste, może banalne? Umowność jednak owych konstrukcji i fakt, że ostatecznie są tak delikatne, tak podatne na zniszczenia, jak prawdziwe miejsca, które są nam bliskie, to chyba najpiękniejszy obraz tego, co możemy wynieść ze spektaklu. I fakt, iż niektórzy musieli całe swoje domy w rękach też trudno tutaj przemilczeć. Z pewnością zaś można przypisać tej symbolicznej scenografii jeszcze co najmniej kilka znaczeń. Nie są to więc “tylko” jakieś kartony. To użytkowy element, wypowiadający wiele treści za samych aktorów, a to co zostaje z nimi zrobione ich rękami zdaje się tylko jeszcze jednym, bardzo wymownym gestem. I pewnie można byłoby kłócić się co do tego, czy spektakl nie przekracza pewnych granic dosłowności i oczywistości - tylko nawet jeśli, to czy właśnie nie o to chodziło? Konsekwencja, z którą poprowadzono całą historię sprawia, że zarzut banalności jest bezzasadny. A przynajmniej sposób opowiadania wynagrodzony zostaje poprzez efekt, jaki zostaje dzięki niemu osiągnięty. Nie urywałabym więc w tym przypadku taśmy za szybko. Nie każde odwołanie się do wrażliwości widza powinno kończyć z taką łatką. Szczególnie, jeśli spektakl ma trafić do młodych odbiorców. Skończyłam opowiadanie, nie mam już nic do dodania. Przed nami rozciąga się już tylko pytanie, czy spektakl przekazał nam coś, co już wiemy i nie powiedział nic nowego, męcząc zaangażowanym społecznie tematem, czy też zmusił do prawdziwych refleksji na temat tego, jak odnajdujemy się w naszej, wspólnej mimo wszystko, przestrzeni? Z tego miejsca musisz jednak iść samotnie, pociąg się zatrzymał. Do jakiej stacji dotarłeś Ty? 


Marta
---
fot. Krzysztof Winciorek

Komentarze