"Echa" wspomnień odbijane na nowo
Kolejny dzień festiwalu za nami. Kolejne doświadczenie zebrane. Tym razem padło na odwiedziny poza czasem, acz nadal w przestrzeni – na terenach Kresów Wschodnich, dokładniej ujmując. Zawdzięczamy to sztuce „Echa" w wykonaniu Teatru Migro z Krakowa. Mając rzadko do czynienia z formą spektaklu, z jaką się tam zetknąłem, spodziewam się, że niniejsza recenzja może w tym wypadku być bardziej notatką niż pełnym artykułem.
Sztuki teatralne o charakterze performatywnym należą do kategorii, które często trudno jednoznacznie interpretować i rozumieć bez znajomości choćby częściowo kontekstu, wewnątrz którego są zawarte. Jednocześnie stanowią w tym prezentację kunsztu aktorskiego, jeśli chodzi o umiejętności przekazania treści bez użycia słów. Jeżeli chodzi właśnie o kunszt - wydaje się, jakoby aktorzy Teatru Migro zdali egzamin.
„Echa" prezentują widzowi zarys wycinka historii terenów Kresów Wschodnich – początków XX wieku i większych migracji ludności, przez wojny i okres miedzy nimi, aż do czasu powojennego – w formie kolejnych scenek, gdzie niektóre z nich stają się symbolicznie zatrzymywane w kadrze. Właśnie koncept „żywych zdjęć", ukazywany przez ramę dużego obrazu, trzymaną po kolei przez milczących bohaterów opowieści, pozwala niejako ujrzeć zacierającą się w czasie, czysto ludzką stronę dawnego życia, która przestaje być tylko próżną obserwacją z perspektywy wygodnego fotela. Dzięki temu zabiegowi, scenki stają się angażujące, niemalże bije od nich pewne ciepło, które tylko wzmacnia zagłębienie się w pochłanianie treści i częściowe zapomnienie o świecie wokół siebie. Wciąż jednak, nieco zastanawia zakończenie całej opowieści – aktorzy odchodzący ze sceny pomiędzy publiką. Czy można to by to traktować jako symboliczne przedstawienie jak dawni mieszkańcy i bohaterowie życia na Kresach zniknęli z tych terenów? Czy może jednak upatrywać ten szczegół, jakobyśmy nie oglądali aktorów na scenie, a jedynie ożywione widma przeszłości, które niechybnie miały rozwiać się z powrotem w cień?
Muzyka i śpiew – to mocne strony tego spektaklu. Całość opowieści regularnie była okraszana żywymi melodiami z repertuaru muzyki żydowskiej oraz ludowymi śpiewami w języku ukraińskim i białoruskim (o ile niewprawne ucho wychwyciło prawidłowo niuanse). Wybór obydwóch stylów muzycznych idealnie obrazuje pewnego rodzaju odmienności w zasadach i rytmie życia we wczesnym, przedwojennym okresie, który jednak opływał mimo tego w swoista harmonię – co jak co, małe grupy ludzi żyjące na wspólnych terenach musiały jakoś dogadać się między sobą.
Teren, w którym działa się opowieść – zabytkowy budynek Automobil Klubu Morskiego na terenie dzielnicy Kamienna Góra – idealnie wpasował się jako przedstawiciel dawnego stylu zabudowy, zapewniając swoją obecnością jeszcze większą immersję w widowisko.
Komentarze
Prześlij komentarz