Ile jest tych języków? (recenzja spektaklu "W dwóch językach polskich")

 

Mój kontakt z ludźmi „ze świata ciszy” był do tej pory prawie żaden, a żyję na tym świecie ponad pół wieku.

Czasami w trójmiejskim pociągu SKM natykam się na grupę niesłyszącej młodzieży jadącej do „ich szkoły” lub wracającej stamtąd (szkoła w Wejherowie).

No cóż, po kilku jazdach w ich towarzystwie, raczej ich omijam. Dlaczego? Są bardzo … głośni. Gestykulują, stukają, pukają, tupią, mlaskają, cmokają, wydają nieartykułowane dźwięki, wyginają się w pionie i w poziomie, klepią się wzajemnie w celu przyciągnięcia uwagi, z siłą uderzają w różny sposób w dłonie, robią zadziwiające grymasy twarzy, zajmują zbyt dużo przestrzeni... Przy czym oni sami wydają się czuć w tej grupie w doborowym towarzystwie, szczęśliwi, zupełnie niebaczni na otoczenie i osoby, którym to „zawłaszczanie” przestrzeni mogłoby przeszkadzać.

Po obejrzeniu przedstawienia „W dwóch językach polskich” (Teatr na Faktach, Instytut Grotowskiego, Wrocław) zrozumiałam, że ta grupa młodych ludzi z pociągu używa PJM, czyli polskiego języka migowego; z pewnością niesystemowego języka migowego, który znany jest nam „z widzenia”, z małego okienka telewizyjnego, a którego dzieci uczą się i używają oficjalnie w szkole.

Do 11 sierpnia 2021 nie miałam pojęcia, że istnieją dwa języki migowe!

Z pewnością nie tylko ja tę prawdę sobie uświadomiłam, bo absolutnie wyciszona, zaabsorbowana tematyką publiczność jak gdyby na dłużej zastygła w bezruchu. Dodatkowo tę uważną ciszę wśród widzów potęgowała bliskość milczącego po zmroku lasu i brak hałasów miejskich – dziedziniec szkoły przy ulicy Tatrzańskiej wybrano z pewnością trafnie.

Sztuka opowiada skomplikowane losy i historie związane z kontaktami społeczności głuchych ze słyszącymi, od dzieciństwa do dorosłości. Kilku aktorów tak przekonująco odgrywało role niesłyszących i migających, że nawet przyszło mi do głowy, iż naprawdę nie słyszą. Zdradziła ich wzorowa intonacja wypowiadanych pod koniec przedstawienia kwestii.

Myślę, że wszyscy występujący aktorzy byli doskonali: Karolina Brzęk, Małgorzata Rostkowska, Tomasz Lipka i Krzysztof Satała. Pani Karolina odgrywała rolę osoby, która dobrze słyszała, ale jej rodzice nie słyszeli, nie czytali z ust i od dziecka prosili ją, wręcz żądali, wyjaśniania znaczenia różnych wypowiedzi mówionych lub napisanych. Jak każde dziecko, nie rozumiała znaczenia wielu słów... Mówiła o wstydzie za rodziców, o złości za to ciągłe im pomaganie i poleganie na jej słuchu. Poziom komplikacji w poszczególnych losach bohaterów jest niesamowity, bo jak ma się czuć Bartek (Krzysztof Satała), który całkiem dobrze funkcjonuje wśród słyszących, używa systemowego języka migowego i nawet potrafi mówić, ale z kolei z zazdrością obserwuje grupę świetnie „dogadujących się” głuchych, ze swobodą posługujących się PJM. Istnieje mnóstwo problemów w komunikacji i podejmowaniu decyzji już w gronie rodzinnym: słyszący rodzice- niesłyszące dzieci, głusi rodzice- słyszące dzieci, głusi rodzice i głuche dzieci, znający PJM – nieznający PJM, posługujący się SJM i nieznający SJM. A cóż dopiero zaczyna dziać się poza domami, kiedy trzeba załatwić jakąś sprawę w urzędzie, a tłumacz języka migowego dawno nie praktykował i po prostu zapomniał, jak się miga... Ratunkiem, ale nie zawsze, pozostaje kartka i pisanie, jednak nie wszyscy głusi piszą i czytają.

Istna katastrofa dzieje się w czasie pandemii. Wielu głuchych nie rozumiało, dlaczego nagle zamknięte są różne instytucje, wszyscy noszą maski i już wcale nie można odczytać znaczenia mowy z ruchu warg... Pokazano taką sytuację na filmiku.

Bardzo podobała mi się Małgorzata Rostkowska, która na początku przedstawienia świetnie potrafiła zagrać swego rodzaju „nieporadność” w byciu tłumaczem z języka migowego na polski mówiony, czyli oralny.


Zastanawiam się, ile jest tych języków? Na pewno dwa migowe polskie? A jeszcze ten lokalny, na przykład szkolny, o czym była mowa w przedstawieniu. Pewnie każdy dom głuchych ma swój rodzinny język migowy.


Wspólny tekst i scenariusz przedstawienia „W dwóch językach polskich” napisał reżyser Grzegorz Grecas ze swoim zdolnym zespołem. Dzięki podjętej tematyce i niewyobrażalnemu dla mnie trudowi uczenia się języka migowego przez aktorów, chociaż pobieżnie mogliśmy poznać przeróżne problemy grupy ludzi Głuchych czy niedosłyszących i dostrzegliśmy wartość naturalnego języka migowego PJM, który jest im najbliższy. W tym języku Głusi ludzie potrafią w pełni zaistnieć (jak grupa młodzieży w pociągu SKM), wyrazić swoje myśli i emocje. No cóż, pewnie w wielu codziennych sytuacjach potrzebni są tacy tłumacze na PJM jak występująca w przedstawieniu pani Iza Wielgus. Z drugiej strony trudno byłoby tylko krytykować sztuczny system językowo-migowy, bo chociaż wypada dość blado w tym przedstawieniu, to dzięki niemu wielu Głuchych potrafi czytać w języku polskim, zdobyło wykształcenie i zawód pozwalający po prostu żyć.


I jeszcze jedna refleksja niebędąca bezpośrednio związana z przedstawieniem „W dwóch językach polskich”, ale jednak tli się w mojej głowie-jak ludzie z problemami ze słuchem, nawet uzbrojeni w najlepszy aparat słuchowy czy ci posiadający umiejętność odczytywania mowy z ust mają zrozumieć coraz szybsze tempo mówienia? Absolutną mistrzynią w tej sprawie jest pani marszałek Sejmu. Sama całkiem dobrze słyszę, ale nie potrafię wyłapać sensu wypowiadanych w tempie karabinu maszynowego słów. W takich momentach czuję się wykluczona z grona słyszących i rozumiejących. Nie zgadzam się na taki język polski....

Jolanta Lewińska
Gdynia, 62 lata

Komentarze