Wirus. Karolina Tarabańska




To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu, a ja nawet o tym nie wiedziałem! – powiedział Milutek do Agni. - Siedziałem sobie na trzepaku obok mojego bloku, wykonałem półobrót i zakręciło mi się w głowie. Tak mi się wtedy wydawało. Jednak kiedy się obudziłem, leżałem w szpitalu wojskowym i wytłumaczono mi, że miałem wypadek podczas akcji helikopterem. Po półrocznej przerwie w życiu, zacząłem sobie przypominać... Pilotowałem i czułem się jak bohater. Wojsko było moim całym światem. Lecąc spełniałem swoje cudowne marzenia, jako duży chłopiec. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, poczułem dym. Nagle zorientowałem się, że zahaczyłem o drzewsko. Robiłem, co mogłem, ale straciłem jakiekolwiek połączenie, które mogłoby mi wtedy pomóc. I w ciągu kilku sekund życie ukazało mi się w obrazkach… m.in. ten mój trzepak z dzieciństwa i inne szczęśliwe chwile. I zdałem sobie sprawę, że to pewnie jest koniec.

**********************************************************************************

Wypiszę się na własne żądanie – zatrajkotał z uśmiechem.

- Poważny facet w sile wieku, a jaki głupi! – pomyślała z zażenowaniem przez chwilę Agni. Był tylko o rok od niej starszy i zawsze traktowała go jak brata. Kolega z podwórka, który ratował ją w codziennych sytuacjach, jak jeszcze byli kurduplami. W dorosłym życiu to ona była dla niego wsparciem.

- Daj spokój, Milutek, musisz wydobrzeć, zanim wrócisz do domu – odparła do słuchawki. Mogę przywozić ci zakupy i nawet poświęcić ci swój wolny czas, ale zanim wrócisz do latania, trochę czasu minie. A pamiętamy, że to jest twój cały świat. Dodam jeszcze, że ten cholerny wirus nie odpuszcza, jak słyszysz w mediach.

Wkurzyła się na przyjaciela. Rozsądny, ambitny, mądry mężczyzna, a momentami raczkuje. - Co on jeszcze wymyśli? – zastanawiała się. Zawsze był prędki. Gdy była potrzebna natychmiastowa reakcja, on był pierwszy. Jak na dzieciaka bardzo się tym wyróżniał.

- Masz rację, Agni. Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć. Chcę jednak pozbierać swoje kości jak najszybciej i wrócić do działania. Może jeszcze uratuję trochę istot – odpowiedział grzecznie Milutek.

Zamyślił się na chwilę, leżąc w niedużej sali na Oddziale Ortopedii. Otaczały go zielone ściany. Widać szpital przechodził etap modernizacji, bo łóżka były już nowoczesne i na dwie osoby w pokoju przydzielona była wyremontowana łazienka.

Leżę tu już od trzech tygodni, coraz bardziej świadomy tego, co się stało. A mam wrażenie, że zleciały mi wieki. Nie lubię bezczynności. Przeleżałem swoje na OIOM-ie, poskładali mnie panowie na chirurgii, a teraz trafiłem na ortopedię – przeszła mu przez głowę myśl.

Cały czas próbował sobie poskładać życie. Myślał, co robił tego dnia. Jak wyglądały jego działania. Co się wtedy stało? Co było powodem utraty kontroli przy sterowaniu? Nie miał pojęcia. Ostatni raz panowanie nad sobą stracił, gdy bronił matki i młodszego brata podczas kolejnej awantury, którą urządził nieobliczalny ojciec. Po tej akcji stary się wyprowadził. Jemu, jako siedemnastolatkowi, ulżyło podwójnie. Po pierwsze, jego matka w końcu mogła odetchnąć z ulgą i zacząć żyć bezpiecznie. Po drugie, brat nie musiał patrzeć na okrutną przemoc i jako siedmiolatek mógł wiele zapomnieć, a później radzić sobie w dorosłym życiu. A Milutek? Zaprzysiągł sobie, że będzie bronił słabszych i pilnował, aby w jego otoczeniu nie było łamania zasad. Nastoletni idealista po dobrze zdanej maturze dostał się na studia. WAT to jego ciche marzenie, które spełnił. Jako student pilnie się uczył. Miał predyspozycje. Dzięki pomocy wykładowcy, zdobył papiery pilota i pomagał światu, który go otaczał.

Czasami miał wrażenie, że jest to jego misja. Podobno każdy jakąś ma…

Gdy leżał godzinami na łóżku szpitalnym, miał poczucie, że omijają go możliwości, aby komuś pomóc. Wykorzystywał ten czas na czytanie książek, słuchanie radia i ulubionej muzyki. Za pomocą Skype'a mógł kontaktować się z bracholem, jego żoną i mamą. Oboje byli oddaleni o ponad 400 km, ale czuł ich wsparcie.

- Takie podpory duchowe teraz w systemie zdalnym – zaśmiał się z tego, co pomyślał. Zastanawiał się, do czego dąży świat. Pamiętał, że on sam zainwestował w nowoczesne mieszkanie. Systemy smart widoczne były nawet w toalecie.

Jednak mimo upodobań innowacyjnych rozwiązań w życiu codziennym, trzydziestoczteroletni Milutek cenił sobie rozmowy w realu. Nie był jednak w tym odosobniony. Wiele osób przez sytuację, jaka miała miejsce w obliczu pojawienia się koronawirusa, musiało się mierzyć z izolacją. O chorobie COVID-19 i o tym, jakie zmiany wprowadziła w życie ludzi na całym świecie, dowiedział się od przyjaciółki, jak już trochę wydobrzał.

- Milutek, ty tu sobie leżysz już kolejny miesiąc. Dwa tygodnie temu cię wybudzili, dochodzisz do siebie, a nie wiesz, że świat się zmienił. Możesz też uznad, że świat stanął na głowie – rzekła Agni. Dorzuciła też, że jest szczęściarzem, bo pilotowanie helikoptera zapewni mu powrót do fachu po rehabilitacji. - A niektórzy już nie wrócą do fachu, do rodzin, do siebie – zamyśliła się. Opowiedziała mu całą historię związaną z wirusem. Myślał, że ściemnia, żartując sobie z niego.

- Jaja sobie robisz, Mała – odparł.

- Mała byłam wieki temu. Teraz jaja robię rzadko i to na patelni – rzekła Agni.

- Dobra, dobra. Wiesz, że twój przyjaciel dopiero dochodzi do formy, a ty musisz strzelać jak zawsze ciętą ripostą, jak Glockiem w środek tarczy.

- Haha, no tak. Musisz poczuć, że jesteś wśród żywych, Radku.

- Ooo, jak poważnie do mnie powiedziałaś. Znowu się doczekałem. Po tak wielu latach.

Milutkiem nazwała go, bo zawsze był grzeczny i ułożony. Jako chłopiec stanowił ewenement na podwórku. Jak brykał, to po drzewach, trzepakach i dachach garaży, ale zawsze w słusznej sprawie.

- Owszem, sprawa jest poważna. Wirus na dobre się zadomowił u nas. Jestem pewna, że jak tylko wypuszczą cię ze szpitala, będziesz chciał pomagać, nawet zanim będziesz w pełni sił. Miej tylko na uwadze własne dobro i swojej mamy. Lepiej do niej jedź i pobądź z nią – odparła.

- Powinienem tak uczynić, dobra duszo – powiedział, pokazując rząd białych zębów.

Czuł, że zbiera się mu na sen. Środki przeciwbólowe były konieczne i często powodowały u niego senność. Nie miał nawet z kim pogadać, bo na sali był sam. Dobrze, że Agni była pielęgniarką, to mogła go czasami odwiedzić. W innym wypadku nie byłoby opcji. Polska była w strefie czerwonej i obowiązywał zakaz odwiedzin na oddziale. Wirus się szerzył tak szybko jak głupota i bezmyślność. Choćby szczepionkę na to podali, to i tak niektórzy są odporni na szczepy.

Próbował wytężyć umysł, aby przypomnieć sobie, co tego feralnego dnia wybiło go z prowadzenia ukochanego śmigła. Zawsze skupiony i opanowany, wtedy coś go rozkojarzyło.

******

- Pan Radosław Moszczyński? – zapytał policjant.

- Zgadza się – odparł, jeszcze nieco zaspany. - Zakaz odwiedzin, a mundurowy może wejść na salę. Dura lex, sed lex – taka myśl zagościła w głowie Radka. Niebieski był w maseczce, zgodnie z wytycznymi.

- Chcę z Panem porozmawiać o zajściu sprzed kilku miesięcy. Jest Pan podejrzany o przestępstwo na podstawie art. 148 § 1 kk.: „Kto zabija człowieka, podlega karze…” – recytował stróż prawa.

- Co Pan mówi?! Wystarczy… - przerwał funkcjonariuszowi. - Znam końcówkę tego artykułu Kodeksu Karnego. Powie mi pan, o co lub o kogo chodzi? Wiem, że uszkodziłem swoje organy i poturbowałem organizm, a także helikopter, ale żeby kogoś pobić lub wdać się w bójkę i doprowadzić do pozbawienia kogoś najwyższej wartości, jaką jest życie? - Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.

Dobrze, że leżał. Nagle zrobiło mu się słabo. Policjant to zauważył i szybko wezwał pielęgniarkę. Zalecenie było jasne. Niebieski musiał przyjść innym razem, aby przepytać podejrzanego. A Milutek szybko odpłynął. Otrzymał wspierającą kroplówkę i w półśnie próbował wyjaśnić sam sobie tę sytuację. - Jak on, stojący zawsze w obronie dobra, był podejrzany o taki czyn? Czyn, który mógł mu zabrać minimum 8 lat wolności i stanowić pożegnanie ze światem wojskowego lotnictwa, który kochał całym sercem? – zadał sobie kilka razy to pytanie.

****

Agni dowiedziała się od dyżurującej wszystkiego. Wbiegła do jego sali i zobaczyła go jak patrzy na okno.

- Milutek, pomogę ci. Damy radę, będzie git. Nigdy byś nie skrzywdził nikogo bez powodu.

- Nie mogę w to uwierzyć, ale co, jeśli to prawda? – zapytał przyjaciółkę.

- Co ty chrzanisz, Radek?!

- Sam już nie wiem. Budzę się i dowiaduję się, że leżę tu kilka dobrych miesięcy. Potem mi uświadamiasz, że szaleje wirus. A jak już myślę, że nic mnie nie zdziwi, wchodzi sobie funkcjonariusz i jakby w formie zdalnej – łamie mi żebra, a może i nawet mnie uśmierca. Jak dostanę wyrok za zabójstwo, to będzie dla mnie koniec.

- Uspokój się. Po pierwsze to podejrzenie. Trzeba się dowiedzieć, o co chodzi. Może to pomyłka?

- Pomyłka? Pomyłka? Pomyłka?! – powtórzył. – Może moje życie to pomyłka – sapnął.

- Nie rozpędzaj się! – krzyknęła. - Jak tak będziesz mówił, przeniosą cię na jeszcze inny oddział. Jest bez klamek i nie dla ciebie. Nie rozczulaj się.

- Ale jak wisi nade mną tak poważny zarzut, to musi ktoś mieć solidne dowody… A ja nie mam podstaw, aby je odpierać, bo nic nie pamiętam – powiedział załamanym głosem.

Milutek wydawał się być skonfundowany. Agni chciała mu pomóc. Uruchomi swoje możliwości i dowie się szczegółów. Postanowiła mu o tym powiedzieć dopiero, jak pozna sprawę.

- Będziemy działać i poradzimy sobie z tym. Muszę wracać do dyżurki, bo za 30 minut zaczynam dyżur. Jesteś wielki, Milutek! Przypominam ci to.

- Już w to chyba nie wierzę… – odparł bez sił.

Nie mógł tego zrozumieć. Kogo i po co miałby zabijać? Zadał sobie to pytanie. - Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 8 lat, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności – przypominał sobie treść wspomnianego artykułu Kodeksu Karnego, przywołanego przez policjanta.

- Budzisz się, człowieku po długim czasie i myślisz, jak to było przed wypadkiem, a policjant mówi, że jesteś oskarżony. Kogoś pozbawiłeś życia. Tylko, dlaczego? – tak rozmyślał.

****

Wracał właśnie z wieczornego biegu. Uwielbiał ten rodzaj ruchu. Mimo że była to końcówka mroźnego lutego, każdego dnia przemierzał swoje ulubione 10 kilometrów. Sposób na stres i dobrą kondycję. Znakomite dla pilota i wojskowego.

- Raatunku! Raa-tun-kuu! – usłyszał wołanie dziecka, gdy przebiegał koło szarego wieżowca. Radek nigdy nie był obojętny na takie wołanie. Zerknął w górę. Nie myśląc długo, podbiegł do klatki. Wydawało mu się, że krzyk dobiega z połowy gmachu. Minął starą windę i szybko pokonał kilka pięter, nasłuchując, skąd dobiegał głos. Na 6 piętrze usłyszał tylko dziecinny szloch. Wołanie o pomoc ucichło. Zastanawiał się, czy jest to mieszkanie, z którego dobiegało przejmujące wołanie o wsparcie. Jak zawsze opanowany, nie miał podstaw, by wyważać jakiekolwiek drzwi. Mógł jedynie zbadać sytuację.

<puk, puk, puk, puk> - energicznie zapukał w stare, białe drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Postanowił jednak użyd dzwonka. Okazało się, że nie działa. Słyszał wyraźnie, że ktoś podszedł pod drzwi. Zapukał ponownie. Postanowił chwilę poczekać.

- Pomóż mamie! – usłyszał dziecięcy głos.

- Stul pysk, szczeniaku – usłyszał zza drzwi. Następnie uderzenie i płacz. Radek nie czekał już wtedy, kopnął z impetem drzwi i znalazł się w mieszkaniu. Widział rosłego mężczyznę duszącego małego chłopca. Nie zastanawiając się długo, chwycił go za kark i gdy ten się odwrócił, przywalił mu prawą pięścią, uwalniając malca z rąk oprawcy. Chłopiec uciekł do pokoju. Radek wykręcił rękę zwyrodnialcowi i dołożył mu jeszcze kopniaka w brzuch, po czym pobiegł za chłopcem. Facet chwilę leżał nieruchomo.

Zamarł na widok tego, co zobaczył. Kobieta leżała we krwi na dywanie, a chłopiec przykrywał ją kocem. Podskoczył do niej i sprawdził, czy żyje. Ledwo. Wyczuł słaby puls. Natychmiast zadzwonił po karetkę. Nagle w progu pojawił się oprawca i skoczył do leżącej z pięścią. Radek widząc parszywą mordę dobrze zbudowanego faceta, który triumfalnie i perfidnie chciał ponownie uderzyć ledwo żyjącą kobietę, nie potrafił się opanować. Przeszłość wróciła. Wpadł w szał i wypychając go z mieszkania, położył go na łopatki, wykazując się niezwykłą sprawnością i siłą. Bił oprawcę mocno, nie zważając na konsekwencje. Nagle zobaczył przed sobą nieznajomego mężczyznę, który oderwał go od leżącego typa. Radek był w amoku. W oddali słyszał słowa: potrzebna jest karetka, mężczyzna, pobity.

Radek przekroczył próg mieszkania i ruszył w kierunku pokoju, gdzie zapobiegł największej tragedii tego domu. Nie potrafił nic powiedzieć do małego, trzęsącego się chłopca. Przypomniał sobie swego brata. Bartek miał prywatnego obrońcę w postaci starszego brachola, który bronił młodego i własną matkę. A ten malec był sam. Wiedział, że ta trauma zostanie z nim na zawsze. Podobnie, jak została z nim.

- Oby tylko Twoja matka przeżyła – pomyślał.

- Dzięęę-kuję Panu – wydusił malec.

Wparowali medycy. Wziął chłopca na ręce i wyszedł z pokoju. Ratownicy walczyli o kobietę, minuty się dłużyły.

- Udało się, stan ciężki, ale przeżyje. Kilka minut dłużej pozostawiona bez pomocy i byłby prokurator z workiem – ocenił medyk.

- Prokurator i tak będzie – rzekł w odpowiedzi.

- Musimy jechać, kobieta jak najszybciej musi się znaleźć w szpitalu – rzucił medyk.

Mały patrzył ze łzami w oczach, jak zabierają jego matkę. Mógł mieć pięć, może sześć lat, a przeżył piekło. Milutek nie chciał go zostawiać samego. Musiał sprawdzić, czy ktoś z rodziny się nim zaopiekuje. Zastanawiał się, jak ochronić chłopca od zwyrodnialca. W tej chwili nie myślał o sobie. Był gotów usłyszeć zarzuty. Miał nadzieję, że damski bokser, jak już dojdzie do siebie w szpitalu, pójdzie do pierdla i tam posiedzi kilka lat.

- Jak masz na imię? – zapytał chłopca.

- Tomek – odrzekł.

- Chciałbym cię odwieźć do babci, dziadka, cioci lub wujka. Twoja mama musi wyzdrowieć w szpitalu, a ktoś musi się tobą zająć. – wyjaśnił chłopcu.

- Mama nie jest chora. Tata ją chciał za-aaa-bić – wykrztusił chłopiec. Przywarł do mocnej nogi Radka i rozpłakał się.

- Co robić, co robić? - myślał chwilę. Chłopiec był świadkiem dramatu, który doskonale rozumiał mimo swego dziecięcego pojmowania świata. Bajkowe obrazy, które powinny mu przyświecać, już na zawsze zostały zmącone przez zachowanie własnego ojca.

*****

Mam wieści – krzyknęła od progu Agni.

- Taa? Na pewno nie są dobre – odparł Milutek. - Spodziewałem się jednak policjanta, a nie ciebie.


- Czy ty wiesz, że uratowałeś życie kobiecie i jej synkowi?

- Ratowałem niejednokrotnie życie… – przypomniał swoje dzieciństwo.

- Czasami cię nie rozumiem. Dobra, mniejsza z tym. Poniuchałam, co to zrobiłeś jakiś czas temu i okazało się, że znowu mogłeś wykazać się jak bohater. Przy ul. Alaskiej wtargnąłeś do mieszkania i wpieprzyłeś jakiemuś zwyrodnialcowi, który pobił do nieprzytomności swoją żonę i przyduszał synka. Wparowałeś do nich w ostatnim momencie, rozumiesz?! Zacny z ciebie heros, ale będziesz miał przez to kłopoty – kontynuowała. Typas zmarł w szpitalu. Mają świadka, jak go prałeś i jest nim sąsiad, który oddzielił ciebie od tego człowieka. Stało się to późnym wieczorem dzień przed twoim wypadkiem.

- Patrzył w okno. A kobieta i synek? Jak się mają? – odparł.

- Radek, nie wiem. Donoszę ci informacje od razu po ich zdobyciu. Ale ty znowu myślisz o innych, a nie o sobie. Zastanówmy się, jak można cię z tego wyciągnąć – przypomniała Agni.

Nadal nie mógł sobie przypomnieć całej tej sytuacji. Pomoc innym uważał za codzienność. Starał się nigdy nie używać przemocy, tym bardziej, że wiązało się to z opuszczeniem stanowiska, jakie piastował. Nie wykluczał jednak tego, że odezwał się w nim duch przeszłości.

- Może zobaczyłem w nim swego ojca i bez namysłu użyłem prawego sierpowego, który już teraz był mocno wyrobiony? - wydukał. Wezmę odpowiedzialność za swoje czyny – rzekł.

Agni zamilkła.

- Jeśli pomogłem tej kobiecie i malcowi, łatwiej będzie mi konać za kratami – dzielił się myślami na głos.


- Matka chłopca musiałaby odpowiednio zeznać w sprawie i Twoje zachowanie byłoby potraktowane jako obrona konieczna – filozofowała. Ona jednak odmawia zeznać. Skryła się u swojej przyjaciółki, ale w aktach jest wzmianka, że dla bezpieczeństwa nie podaje informacji o miejscu pobytu. Sąsiad z kolei zeznał to, co zobaczył, jak zbiegł na piętro, gdzie ładowałeś go pięściami.

- Pozamiatane. Najgorsze jest to, że nie pamiętam i nie mogę się odnieść do sytuacji. – odrzekł niemrawo. Załamał mu się cały świat. Zastanawiał się, dlaczego dzień po zajściu nie siedział w areszcie, jako podejrzany tylko leciał ukochanym helikopterem? Może złożył zeznania jeszcze w nocy, a że koleś żył, to nie wymagało zatrzymania? Przez głowę przemknęły gorzkie myśli: Co z tego, że uratowałem dwie istoty, jak uśmierciłem siebie? Niepotrzebnie przeżyłem ten wypadek…

Milutek zawsze wierzył w dobro. Trzymał się zasady, że wszystko, co dajesz światu, wraca. Już jako kilkulatek, siedząc na trzepaku z kolegami, czuł, że ma misję. Wiedział, że jego powołaniem jest pomaganie słabszym. Tak też uczynił tego dnia. Biegł akurat obok miejsca, gdzie był potrzebny. W bloku, gdzie rozgrywała się tragedia dwóch niewinnych osób, wśród głuchych na dramat sąsiadów, pojawił się jako cichy bohater.

*****

- Dzień dobry, Panie Radosławie – przywitał go oficjalnie policjant.

- Witam, ale skoro pan tu przybył, to dzień nie może być dobry – odparł.

- Chciałem poinformować, że są nowe dowody w sprawie. Zeznania pewnej osoby oczyszczają pana z zarzutów.

- Jakieś szczegóły?

- Dostanie pan pismo, a po wyjściu ze szpitala będzie pan mógł szczegółowo zapoznać się z aktami. Będzie trochę czekania, bo wirus szaleje, ale teraz już proszę spad spokojnie.

Pożegnali się oficjalnie. Milutek zastanawiał się, co się stało w sprawie. Potem pogada z Agni. Czuł, że to jej sprawka.

„Wirus szaleje”. Przypomniał sobie słowa stróża prawa. Wirus kojarzy się ze złem. Niesie śmiertelne żniwo. Podobnie jak przemoc. Sam to przeżył. Nie wiedział, co jest gorsze. Ten wirus nienawiści, opresji, awantur i braku empatii, o którym przekonują się bliscy agresora w czterech ścianach, czy koronawirus, o którym media ciągle trajkoczą? Kiedyś przeżył jedno, teraz doświadczy drugiego i porówna. 



Karolina Tarabańska, 29 lat, pochodzi z Małopolski

Opowiadanie powstało w ramach warsztatów literackich "Ballady Osiedlowe" zorganizowanych w listopadzie i grudniu 2020 roku przez Teatr Gdynia Główna

 


Komentarze