Topielica. Arletta Sakowska-Oleksik





Alicja jak co piątek szła po pracy odebrać córkę z lekcji angielskiego. Wcześniej  przez godzinę snuła się po mieście zaglądając do różnych sklepów. Potem wstąpiła jeszcze do Mc Donalda po wrapa, na którego od dawna miała wielką ochotę. Jednak nawet sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać, ponieważ była jak zwykle na diecie. Teraz znalazła idealne wytłumaczenie. A mianowicie córka, która po całym dniu w szkole powinna zjeść coś ciepłego. Ten drugi placek - to tylko do towarzystwa.
Szła teraz spacerowym krokiem, delektując się październikowym powietrzem, ciszą i jedzeniem. Tak bardzo jej tego brakowało po tygodniu bieganiny wokół codziennych spraw i problemów. Miała jeszcze  dwadzieścia minut do końca lekcji córki. Od czasu do czasu mijał ją jakiś zabłąkany przechodzień lub spacerowicz wleczony na smyczy przez psa.
Gdzieś za plecami zostawiła cały ten hałas ulicy. Warczące samochody, pisk opon i głośne śmiechy wracającej ze szkoły młodzieży.
Ugryzła właśnie kawałek wrapa, kiedy poczuła silne pchnięcie w plecy. Pochyliła się do przodu i z impetem przebiegła kilka kroków, by zatrzymać się na pobliskiej latarni. Placek szczęśliwie wypadł jej z ust podczas pchnięcia. Uniknęła więc zadławienia. Kiedy minął pierwszy szok, uniosła głowę, by zobaczyć, kto ją pchnął. Jej oczom ukazała się szczupła sylwetka młodej kobiety.
- Hej! - wrzasnęła. – Uważaj, jak chodzisz! Mogłaś mnie zabić! Stój, jak do ciebie mówię! Słyszysz?! Cholera, głucha jesteś?!
Kobieta nawet się nie zatrzymała, nie zwolniła kroku. Szła przed siebie, nie rozglądając się na boki. Było w tym coś takiego, że Alicja poczuła niepokój. -  Jakby szła w jakimś amoku – pomyślała - jakby na niczym już jej nie zależało, jakby nikt i nic już jej tu nie trzymał. Alicję przeszył nagły dreszcz. Niby widziała tylko plecy kobiety, ale miała wrażenie, że zarówno sylwetka, jak i sposób poruszania się kogoś jej przypominały. Ale to przecież niemożliwe. Chociaż…
***
Ewa obudziła się z potwornym bólem głowy i suchością w ustach godną Sahary.
- Czyżby kac? Ale po czym? Te kilka piwek z chłopakami ze statku trudno przecież nazwać pijaństwem. Ot, taki mały rozchodniaczek i tyle. Przecież mieli nie widzieć się przez kolejne dwa miesiące postoju, no a Jacuś w tym czasie będzie miał urodziny.
- Za zdrowie Jacusia, Ewka, nie wypijesz? - wołał kucharz Darek. – Toż to byłby grzech śmiertelny! I obraza boska!
Cóż było robić? Wypiła i za zdrowie Jacusia. Potem Waldusia, bo mu się syn urodził (cztery lata temu) i Grzesia, szczęśliwie rozwiedzionego singla.
Pomacała ręką wokół łóżka, szukając piwa, które wczoraj przyniosła ze sobą. Butelka była pusta. 
- Ciekawe, kto ją opróżnił? Przecież nie ja. Dzisiaj nie miałabym tego piachu w gębie, gdybym miała ją czym przepłukać.
Świdrujący dźwięk coraz bardziej wpijał się w czaszkę, a i zapewne w mózg też.  
- Co jest, do cholery?! Niech ktoś uciszy tego dzieciaka! Łeb mi pęka, a ta mordę drze. Nie wie, że mamusia zmęczona z pracy wróciła i chce odpocząć?
Rzuciła poduszką w stronę dziecka, ale ta tylko odbiła się od szczebelków łóżeczka i upadła na podłogę. Dziecko nadal wyło.
- Cholerny Adaś, zachciało mu się dzieciaka, a teraz go nie ma, kiedy potrzeba.
Zwlokła się z łóżka i na wpół po omacku powlokła do łóżeczka córki.
- No, już nie rycz. Mamusia jest w domku i zaraz się tobą zajmie. Tylko przestań już tak się drzeć. Może zatkać ci buzię smoczkiem? Chcesz? Strasznie mnie głowa boli, wiesz? Gdzie ten pieprzony smoczek?
Rozejrzała się dookoła. Smoczka nigdzie nie było, a dzieciak nadal się darł i w dodatku zaczął wydawać jakieś dziwne dźwięki.
- O żesz ty mały skubańcu. Musiałaś akurat teraz się sfajdać? Nie mogłaś poczekać na kogoś innego? Czym oni cię tu karmią, kiedy mnie nie ma?  Ale smród. 
Chwyciła córkę pod pachy i uniosła do góry z obrzydzeniem. W tym momencie jej głowę przeszył okropny ból. Jakby ktoś wbił w jej mózg wielką szpilę. Zachwiała się. Dziecko omal nie wypadło jej z rąk.
- O! Kuźwa, ja pierdziu! – zaklęła.
Mała aż się zachłysnęła niespodziewaną huśtawką, jaką zafundowała jej matka. Przestała płakać i tylko  patrzyła z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.
Ewa położyła dziecko na przewijaku, zdjęła śpiochy i pieluchę. Jej brzegiem obtarła z grubsza pupę, zwinęła i zaczęła się rozglądać za świeżą. Dziewczynka w tym czasie radośnie machała nóżkami.
Drzwi otworzyły się cicho. Ewa zajęta szukaniem pieluch nawet tego nie zauważyła.
-  Jezus Mario! Co ty wyprawiasz z tym dzieckiem?! - wrzeszczała teściowa Ewy Halina. –  Zwariowałaś?! Chcesz je zabić?! 
Mała wystraszona krzykiem babki zaczęła na nowo płakać. Halina wzięła ją na ręce i przytuliła do siebie.
- No już maleńka, nie płacz. 
- I czego mama tak się drze? - burknęła Ewa. – Łeb mi pęka, a dziecko przewijam. Nie widać?
- Widać, widać. A pewnie, że widać. Jeszcze jedno fajtnięcie nóżkami i miałabyś dziecko z pękniętą czaszką na podłodze.
- Niech mama nie przesadza. Przecież cały czas miałam ją na oku. Gdzie są te cholerne pieluchy?
- Pod łóżeczkiem, żeby nie trzeba było szukać.
- Niczego nie trzeba by było szukać, gdyby mi mama tu swoich porządków nie wprowadzała. I w ogóle wynocha mi stąd! To moje dziecko i mój dom! - Zdenerwowała się nagle Ewa. – Mama już do niczego nikomu nie jest tu potrzebna! Wynocha!  
* Wy… wynocha??! - Halina aż się zapowietrzyła. – Twój dom??! To Adaś się latami zaharowywał, żeby ten dom postawić! Nie, ty wywłoko! Ty nie masz tu nic do gadania! Co ten biedny Adaś w tobie widział. Odwróciła się na pięcie, po drodze zgarniając kocyk z łóżeczka, by okryć nim wnuczkę.
- A ty dokąd? - doskoczyła do niej Ewa. – Monisia zostaje ze mną! Wara ci od niej!
Zamierzała zabrać dziecko teściowej, ale ta wyszarpnęła wnuczkę z objęć matki i pchnęła ją tak mocno, że aż się zatoczyła i upadła. Przy okazji zawadziła o drewniany taboret, który nieszczęśliwym trafem znalazł się na jej drodze. Chyba tylko po to, aby miała czym nabić sobie guza. Na chwilę ją zamroczyło. Wystarczyło jednak Halinie, by opuścić niegościnne progi, zabrać dziecko matce. 
Ewka uniosła się z podłogi i oparła plecami o tapczan. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Chciała tylko pozbyć się z domu ujadającej teściowej. Niekoniecznie dzieciaka. Monisia była fajnym dzieckiem, o ile się nie darła... Ewka kochała ją na swój sposób. Po chwili zza drzwi dobiegł ją łoskot upadającego ciała i płacz dziecka. Halina cała roztrzęsiona wpadła do mieszkania synowej tuląc do piersi wnuczkę.
- Wstawaj Ewka! Monisia spadła na schody! Trzeba dzwonić na pogotowie! O, Jezu, Jezu! Co ja najlepszego zrobiłam!
Ewa poderwała się z podłogi, podbiegła do teściowej i chciała jej zabrać córkę. Jednak w tej chwili dziecko i babka stanowiły jeden, wyjący organizm nie do rozdzielenia.
- Co jej mama zrobiła?! 
- Przecież mówię, że na schody mi wypadła! Wyślizgnęła mi się, kiedy ją kocykiem okrywałam! O, Jezu, Jezu! Co teraz będzie?! Własną wnuczkę zabiłam! Dzwoń, mówię! Może ją jeszcze odratują!
Usiadła na brzegu kanapy i zaczęła się kołysać w przód i w tył, wciąż tuląc dziecko do piersi.
Ewka nerwowo wygrzebała komórkę z torebki i wystukała numer pogotowia ratunkowego. Zajęty. Po dłuższej chwili sygnał wolny, ale nikt nie odbierał. I znów numer zajęty. Po piętnastu minutach miała już dosyć. Po półgodzinie rzuciła komórką w kąt. 
- To bez sensu, jak mama chce niech sobie sama dzwoni. Ja mam dość! 
Halina nadal kiwała się na brzegu kanapy z dzieckiem w objęciach. Już nie lamentowała. W napięciu wpatrywała się w synową. Dziewczynka też przestała płakać i spała teraz wtulona w babkę.
-  A Monisi na pewno nic nie jest. Mama odłoży ją do łóżeczka, to się wyśpi i będzie jak nowa. Ja jej rosołu nagotuję.
- No, a jak ma wstrząs mózgu czy inne coś? - spytała teściowa odkładając dziecko do łóżeczka.
- E, tam zaraz wstrząs mózgu. Dzieci mają twarde głowy i są silniejsze niż się nam wydaje. A zresztą będę z nią, to popatrzę. Zobaczymy. Jak coś się będzie działo to zaraz do szpitala pojedziemy. No już, niech mama się nie martwi i sobie idzie. Do siebie. Do domu. Wszystko będzie dobrze.
Po wyjściu teściowej odetchnęła. Wyjęła z zamrażarki kawałek jakiegoś gnata, wrzuciła do garnka i zalała wodą. Postawiła na gazie i poszła do łazienki.
Kiedy wyszła, dziecko nadal spało, a w garnku bulgotała woda. Wrzuciła do niego jakieś mrożone warzywa. Zamyśliła się.
- No przecież nie będę tu siedziała cały dzień jak jakiś pies przy budzie. Nic się chyba nie stanie, jak wyskoczę na chwilę po jakiegoś szluga i małe piwko. Pięć minut nikogo nie zbawi, a ja muszę się wreszcie czegoś napić!
Podeszła do łóżeczka. Przykryła Monisię, która przez sen skopała z siebie kołdrę. Poprawiła poduszkę.
- Śpij spokojnie. Mamusia zaraz wróci.
Na kuchence wciąż wesoło bulgotał rosół.
***
W pobliskiej pijalni zastała stałą ekipę kolegów biznesmenów. Wszyscy byli już po obchodzie rejonów śmietnikowych pergoli. Przy Heniu stał nawet jego wózek na kółkach wypełniony puszkami i innymi artykułami metalowymi. Każdy już był na lekkim gazie.
Pomieszczenie było ciemne od dymu papierosowego. Ale Ewa lubiła takie klimaty.
- O Królowo mórz, ty nasza Persefloro! - wrzasnął na jej widok Edzio, a pet wypadł mu z ust. Schylił się, podniósł delikatnie i na powrót uwiesił u warg. – Gdzie byłaś, kiedy cię nie było?
- Daleko panie Edziu, daleko. A znajdzie się dla mnie jakieś miejsce?
- Dla ciebie zawsze, królowo.
Edzio ustąpił jej swoje miejsce i lekko chwiejnym krokiem ruszył do sąsiedniego stolika po krzesło dla siebie.
Ewka zamówiła upragniony kufel piwa, dolała do niego setkę wódki. Wreszcie poczuła, że żyje.
- Cóż tam słychać panowie, w świecie seksu i biznesu? – zagadnęła, zaciągając się dymem papierosowym.
Panowie zarechotali w odpowiedzi.
W doborowym towarzystwie czas płynął szybko. Ewka nawet nie zorientowała się, kiedy za oknem zrobiło się ciemno. Wracała pokrzepiona na ciele i duchu, a przede wszystkim wreszcie zadowolona z życia. Po drodze minęły ją dwa wozy strażackie i karetka pogotowia na sygnale. Po chwili dołączyła do nich policja.
Już z daleka zobaczyła, że dzieje się coś niedobrego w okolicach jej domu. Po drugiej stronie ulicy zebrała się spora grupka gapiów. Wielu coś krzyczało, machając rękoma. Słup dymu wznosił się wysoko ponad drzewami, a języki ognia łapczywie oblizywały ściany domu. Jej domu. Ewa wytrzeźwiała momentalnie. Zaczęła biec.
- Monisia! Tam jest moje dziecko! - krzyczała rozpaczliwie, przedzierając się przez grupkę sąsiadów. Ktoś ją odepchnął. Zatarasował przejście.
- Proszę się odsunąć. Przeszkadza pani.
- Ale tam jest moja córka! - Ewa próbowała się jeszcze szarpać, biec do płonącego domu.
- Tam już nie ma nikogo – poinformował ją policjant. – Strażacy byli w środku, ktoś mówił, że tam matka z dzieckiem spała. Przykro mi.
Ewa poczuła się ogłuszona. Przestało do niej docierać cokolwiek.
- Potrzebuje pani czegoś? Ma pani dokąd pójść? - dopytywał się policjant.
Ale Ewa już go nie słyszała. W jej głowie kołatała się jedna myśl.
- Monisia. Tam nikogo już nie ma, powiedział. Niemożliwe, przecież tam jest moja córka! Tam jest Monisia!
Jeszcze raz spróbowała wyminąć policjanta, biec do domu. Złapał ją za ramię. Przytrzymał.
- Proszę pani, tam nie wolno. Zaprowadzę panią do karetki. Dostanie pani coś na uspokojenie.
Wyszarpnęła się. Popatrzyła tylko na niego, odwróciła się i poszła przed siebie. Nie zwróciła nawet uwagi, że ktoś za nią biegnie, coś krzyczy. Nic już jej nie interesowało. 
W głowie znów jej pulsowało. Zdusiła wyrywający się z piersi krzyk.
- Zostawiłam ją samą. Zabiłam swoje dziecko. Zabiłam moją Monisię.
Nie zdawała sobie sprawy, dokąd idzie. Nogi same ją niosły. Byle dalej, jak najdalej.
Chyba potrąciła kogoś lub coś, znów jakieś krzyki. Bez znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Nie było dla niej życia. Nie ma po co żyć. Dla kogo?
- Ewcia? - Alicja z niedowierzaniem spytała samą siebie – Ewuś! - wrzasnęła za oddalającą się kobietą i zaczęła biec.
- Ewcia! Stój! Dokąd to tak?! Przecież wiesz, że nie mamy już piętnastu lat! Poczekaj, wariatko! Ewuś!
Ledwo żywa, dopadła dawną przyjaciółkę dopiero wtedy, kiedy ta już wchodziła na plażę. Złapała ją za rękaw i szarpnęła w swoją stronę.
- Ewcia, no co ty? Nie poznajesz mnie? 
Ewa popatrzyła na Alicję nieprzytomnym wzrokiem. Nie rozumiała, dlaczego ta kobieta ją zatrzymuje. Odwróciła się i chciała odejść. 
- No, ale co ty, Ewuś? Dokąd ty tak po nocy? Przecież tam dalej to tylko woda...
Alicja ponownie złapała Ewę za rękaw.
-Ewcia? Ewunia!
Dotarło do niej, co mówiła kobieta. Już od dawna nikt do niej tak się nie zwracał. Zrobiło jej się jakoś tak ciepło na sercu. Rozpłakała się.
- Ty nic nie rozumiesz! Ja, ja zabiłam!
- Co ty mówisz Ewuś? Ty? Ty zabiłaś? Jakim cudem? Coś musiało się tobie popitolić. Przecież to nie możliwe. Ty nawet muchy nie jesteś w stanie skrzywdzić.
Ewa przecząco pokręciła głową.
- To ja! Rozumiesz? ja zostawiłam ją samą w domu i teraz jej nie ma! Ten policjant powiedział, że tam już nikogo nie ma!
- Kogo nie ma? Co ty pleciesz?
-Monisi! Monisi nie ma! Zabiłam własną córkę! Nie ma dla mnie życia! Nie ma! Nic nie ma! Rozumiesz?! Nie ma!
Chciała wyrwać się z objęć Alicji, ale ona była silniejsza.
- Chodź, usiądziemy sobie, uspokoisz się i wszystko się wyjaśni.
- Czy ty do cholery jesteś głucha?! Zabiłam swoje dziecko! Spłonęło razem z całą chałupą! Tu nie ma co wyjaśniać! Rozumiesz?
Wibrująca od jakiegoś czasu w kieszeni Ewy komórka dzwoniła wściekle. Ewa rozpaczliwie ją ignorowała.
- Odbierz w końcu! Może to coś ważnego?
- Ważnego, akurat! Pewnie znowu to ta stara raszpla z awanturą dzwoni. I jak myślisz, co ja jej powiem? - rozszlochała się Ewa. – Co ja powiem Adamowi? Boże mój, Boże, moja maleńka!
- To daj, ja odbiorę.
Ewa wyjęła komórkę z kieszeni i podała Alicji.
- Halo? - powiedziała Alicja.
- O Jesu, nareszcie! Ewa, gdzie ty jesteś? Co się z tobą dzieje?
- Halo, proszę pani, tu nie Ewa. Ja jestem Alicja!
- Jak to nie Ewa? Jaka Alicja? Przecież dzwonię do Ewy! A gdzie ona jest? Bożeż mój, chyba nic jej nie jest? - Wystraszyła się Halina.
- Nie, z Ewą wszystko w porządku. Już podaję jej słuchawkę.
- Halo? - wyszlochała Ewa.
- Ewa? Nic ci nie jest? Taka straszna tragedia się stała! Bożeż ty mój! My się tu strasznie o ciebie martwimy, czy nic ci się nie stało? 
W tle słychać było płacz dziecka.

Arletta Sakowska-Oleksik, 45 lat, Gdynia Obłuże

Opowiadanie powstało w ramach warsztatów literackich "Ballady Osiedlowe" zorganizowanych w listopadzie i grudniu 2020 roku przez Teatr Gdynia Główna


Komentarze