Biurokratyczne szaleństwo Józefa K. – recenzja „Prób Józefa K.” Ewy Ignaczak
Wiek
męski – wiek K., jak klęski. Historia najsłynniejszego czterdziestolatka Franza
Kafki pełna różnych postaci – choć zagranych przez aktorski duet; krzyków –
choć zmusza do cichej refleksji; i symboli – choć nie aż tak nieoczywistych. Za
nami pierwszy z sześciu spektakli „V Ogólnopolskiego Festiwalu Pociąg do Miasta
– Stacja Obrzeża”.
Premiera
„Prób Józefa K.” Ewy Ignaczak, opartych na „Procesie” (1914) Franza Kafki,
odbyła się 5 sierpnia 2019 i mimo niepewnej
pogody zgromadziła sporą publiczność.
To już piąty raz miłośnicy teatru ruszają na spektakle w
różne nietypowe miejsca w Gdyni. Widzowie pierwszy raz biorący udział w „Festiwalu
Pociąg do Miasta – Stacja Obrzeża” doświadczyli specyfiki tego wydarzenia:
oglądali spektakl nie w tradycyjnym teatrze, ale na dziedzińcu Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 w
Gdyni.
Przestrzeń wybierana przez Organizatorów Festiwalu nigdy nie
jest bez znaczenia. Bo czy otaczające publiczność z czterech stron ściany
szkoły nie przywodzą na myśl biurokratycznych budynków z „Procesu”?
Jednocześnie całej sztuce nadają one nuty kameralności. Klimat przedstawienia
określiła także pochmurna pogoda – wprawdzie nie mogła być zaplanowana, jednak
idealnie skomponowała się z przedstawieniem: szare, ciemniejące niebo i
zagęszczające się mgły (sztuka rozpoczynała się o 21:00) odwzorowywały szarą
rzeczywistość otaczającą kafkowskiego Józefa K..
Sceną był cały dziedziniec, włącznie z kratami
zabezpieczającymi piwniczne okna. Scenografia okazała się bardzo oszczędna. Na
pierwszym planie pozostawało łóżko i wyższe, stalowe rusztowanie – wszystko na
kółkach, które umożliwiały ciągły ruch tych rekwizytów. Na drugim planie
rozwieszony był rząd białych koszul i dwie czarne marynarki.
„Próby
Józefa K.” to interpretacja „Procesu” Ewy Ignaczak, trójmiejskiej reżyserki
teatralnej. Jej sztuka przedstawia właściwie wszystko to, co najważniejsze w
dziele Kafki, mimo – co ciekawe – zaangażowania zaledwie dwóch aktorów: Marka
Kościółka – Józef K. – oraz
Jakuba Kornackiego – wcielającego się
praktycznie we wszystkie pozostałe postaci.
Powstaje
pytanie, dlaczego sztuka nie nosi tytułu oryginału? Pierwsze skojarzenie jest
dla mnie następujące: spektakl obrazuje próby zrozumienia przez samego Józefa
K. zaistniałej sytuacji: dlaczego został aresztowany?, kto prowadzi proces?, o
co jest oskarżony? Jest próbą znalezienia odpowiedzi na te, doprowadzające K.
do obłędu, pytania. Z drugiej strony spektakl rozpoczął się krótką projekcją
filmową wyświetloną na ścianie szkoły: nagraną podczas jazdy samochodem rozmowę
Jakuba Kornackiego i Marka Kościółka. Dialog dotyczył różnych sfer życia Józefa K.: rodziny, kobiet,
przyjaciół, relacji z innymi. „Za kogo uważa go pani Grubach? – pytał Jakub
Kornacki
i sam sobie odpowiadał: – W zasadzie to ja powinienem wiedzieć, bo gram panią
Grubach.”
x
x
Tak więc sami aktorzy najpierw zastanawiają się i próbują zrozumieć
Józefa K. A później, stopniowo w swoje postacie się przekształcają.
Jakub
Kornacki z powodzeniem grał: strażnika, sędziego, panią Grubach,
Leni, wujka, adwokata i innych. Ma wspaniały,
głęboki głos, którego dobrze się słucha – szczególnie gdy śpiewa. Wyraźnie różnicował zachowanie w zależności od postaci
– widz się nie gubił. Przejścia z jednej postaci do drugiej były dyskretnie
zaznaczane zmianami w wyglądzie aktora, sposobie mówienia i różnicowaniem
rekwizytów.
Przeciwieństwem Kornackiego był Marek Kościółek: miał głos
jak po chorobie, a jego gra nie zaskakiwała: prezentował nerwowe ruchy, rzucał
głośne przekleństwa w stronę publiczności, cofał się przed przeciwnikiem. Jego
zachowanie od razu przywodziła na myśl chorobę psychiczną, a czy Józef K. nie
miał być jednym z nas? Choć w sumie każdy jest trochę nienormalny… Na początku
nie odstępował na krok swojego metalowego łóżka, przypominającego więzienną
kozetkę, jednak później miotał się po całym placu – zajmował nawet miejsca na
kratach. W efekcie perspektywa zbyt mocno się rozszerzała – było
zbyt dużo wolnej przestrzeni.
W mojej ocenie wspólne wysiłki aktorów nie dały bardzo
dobrego efektu – na dobrą grę Jakuba Kornackiego niekorzystnie nakładała się gra
Marka Kościółka.
Spektakl
opierał się na niezaskakujących już mnie środkach. Był wśród nich minimalizm –
dwóch aktorów, mała ilość rekwizytów – choć należy przyznać, że stosowanych w
kreatywny sposób; krzyk i wulgaryzmy, jedzenie i plucie jabłkiem…
„Próby
Józefa K.” aktywowały widzów: aktorzy zachęcali do bicia braw, wchodzili między
widzów. Granica między sceną a publicznością była wielokrotnie łamana: np.
przez mdlenie K. i opadanie na widzów z pierwszych rzędów, ale też poprzez
wypowiadanie kwestii bezpośrednio w stronę publiczności. Widzowie byli przez K.
utożsamiani z niewidocznymi postaciami „Procesu” np. „publicznością” podczas
rozprawy sądowej. Myślę, że wszyscy zapamiętali moment, gdy na (wielokrotnie
powtarzające się) pytanie „Co widzisz za oknem?” Józef K. odpowiedział, że
widzi „starą kobietę”, patrząc centralnie na konkretną panią siedzącą na środku
widowni.
Rozbawienie
wywoływały kwestie, które wydawały sie być aluzjami do aktualnej sytuacji, np.
„żyjemy w państwie praworządnym; nikt nie łamie Konstytucji”. A przecież nie
było w tym nic z politycznego żartu, gdyż był to oryginalny – niemal – tekst
powieści: „K. żył przecież w państwie praworządnym, wszędzie panował pokój,
wszystkie prawa były przestrzegane, kto śmiał go we własnym mieszkaniu
napadać?”.
Ukłony
należą się scenografowi, który świetnie wykorzystał nieliczne rekwizyty.
Okazało się, że na koszulach dobrze wyświetla się projekcja, a łóżko równie
dobrze może być drzwiami! Scena rozmowy K.
z panią Grubach, która zamiast kończyć haft, wbijała druty w sam środek
czerwonego kłębka, co przypominało obrzęd voodoo i scena śmierci K.
stojącego za drzwiami (czyli postawionym łóżkiem), w które wbijają się trzy
noże (trzeci za trzecim razem) ujęły mnie swoją plastycznością.
Ogromną
zaletą przedstawienia była jego część techniczna: miejsce, sceny przypominające
obrazy i wybór fragmentów powieści Kafki. Jednak sama gra aktorów i wybrane
środki wyrazu, które nie były zaskoczeniem, sprowadzają moją końcową ocenę do
umiarkowanego entuzjazmu. Jednak zawsze warto przypomnieć sobie ubiegłowieczny,
dla nas proroczy, tekst pisarza, uświadamiający nam śmiertelne zagrożenie
stwarzane przez biurokrację.
Martyna Szoja
Komentarze
Prześlij komentarz