Potańcówka z upiorami, czyli „Od wesela do wesela”

Od wesela do wesela” jest mocno okrojoną wersją dzieła Stanisława Wyspiańskiego. Sztuka w reżyserii Ewy Ignaczak porusza temat zamknięcia się elit, jednocześnie podkreślając silną pozycję kobiet. Wszystko prezentowane jest pod otoczką przyjęcia. Aktorzy Teatru Gdynia Główna, tchnięci magiczną mocą Chochoła, przetańczyli mało wyrazistą opowieść.

Pociąg do Miasta wiezie nas od spektaklu do spektaklu. Tym razem trafiliśmy na wesele bez pary młodej. Sztuka wyłuskuje jedynie parę fragmentów z oryginału Stanisława Wyspiańskiego, co powoduje dużą czystkę w bohaterach. Oprócz nieobecności wspomnianych już nowożeńców, nie zaszczycą nas Gospodarz, Gospodyni, Ksiądz, Żyd, Dziad i wielu innych. Dzieło zostało także pozbawione wiejskiego folkloru. Nie usłyszymy tu gwary ani nie zobaczymy chłopów. Zabiegi powodują, że przyjęcie jest uniwersalnym odpowiednikiem każdego spotkania, gdzie poznajemy nieznanych dotąd ludzi. Z kluczowym dla spektaklu tańcem i święcącymi kostiumami niektórych bohaterów ukazuje nam się pozbawiona muzyki potańcówka. Wesele, które znajduje się w tytule, mocno koliduje z uogólnionym obrazem w sztuce.

Na szczęście Ewa Ignaczak zdecydowała się na pozostanie wierną językowi Wesela. Wyłuskuje sceny, które pozwalają jej wziąć pod lupę polskie elity, wykorzystując Dziennikarza i Poetę jako ich przedstawicieli. Aktorzy sprawiają, że tekst, który w oryginale przenosi nas ponad sto lat wstecz, pomimo formy wierszowanej i swojej lekkiej archaiczności, jest zrozumiały. Rozmowy przy stole w bardzo przejrzysty sposób pokazują nam brak zrozumienia pomiędzy ludźmi. Dodatkowo zabiegi takie jak zmienianie głosu, intonacja uwypuklają dwuznaczności. W rozmowach zostają wytknięte niedoskonałości dwóch grup społecznych. Rachela, grana przez Idę Bocian, drwiąco wypowiada się o oderwaniu Poety (Piotr Srebrowski) od ziemi. Jej spojrzenia rzucane na pozostałe kobiece postacie: Zosię (Małgorzata Polakowska) i Marynę (Marta Jaszewska) już wtedy podkreślają silną rolę kobiet w tym spektaklu. Widzimy, że to one jako pierwsze dostrzegają problemy w komunikacji. Pomimo, że panie są rozdzielone przy stole przez mężczyzn, czujemy ich solidarność.

Chocholi taniec, który kończy oryginalny tekst, stanowi tu główny motyw. Aktorzy wychodzą z zabytkowego budynku i już na schodach ćwiczą swoje ruchy. Chochoł, grany przez Damiana Bejgiera, jest dyktatorem biesiadników. Odliczając do trzech wyznacza stały rytm, który nie ginie do końca spektaklu. Głos naszego słomianego przyjaciela, jako jedyny wzmacniany przez mikroport, jest niski z lekkim pogłosem. W efekcie wybrzmiewa jak z zaświatów. Staje się osobliwym, intrygującym bożkiem. Rzucane przez niego hasła zmuszają aktorów do gwałtownych zmian pozycji ciała lub stylu tańca. Mamy wrażenie, że wszyscy stają się marionetkami Chochoła. Jest on prostym uosobieniem dyktatora, który tutaj zamiast groźby i walki używa czarnej magii.

Gdy pierwsza scena tańca dobiega końca, goście kierują się do stołu. Siadają w rzędzie zwróceni do nas twarzami: Rachela, Poeta, Maryna, Dziennikarz i Zosia. Po przeciwnej stronie sceny, na fotelu siada Chochoł. Obserwuje on z nami zachowania biesiadników. Na każdego z nich przypada jeden talerz. Następuje osobliwa sekwencja stukania, podnoszenia i przesuwania ich. Zabieg ten zdecydowanie przykuwa uwagę. Kojarzy nam się z typowym obrazem jedzenia na takich uroczystościach. Każdy stuka, podnosi, przesuwa talerze, aby nałożyć sobie jedzenie. Aktorzy jednak wykonują to z taką machinalnością, że odnosimy wrażenie, jakby robili ten sam układ codziennie. W pewnym momencie Zosia zbija talerz, co często zdarza się młodszym gościom na weselu. Wtedy nabiera sensu wieżyczka naczyń, postawiona obok Chochoła. Wstaje on i przygotowany na to podaje jej nowy talerz, co podkreśla powtarzalność tej sytuacji. Wtedy też niejako rozjaśnia nam się tytuł spektaklu. Od wesela do wesela – zawsze to samo. Każda adaptacja jest do siebie podobna, przez co odnosimy wrażenie, że jest już to niemal mechaniczne. Ewa Ignaczak próbuje złamać tę zasadę.

Talerze stanowią jedyny rekwizyt w sztuce. Oprócz swojej określonej z założenia funkcji stają się czymś więcej. Bohaterowie przyglądają się im, rozmawiając o uczuciach. Najbardziej widoczne jest to przy postaci Zosi. Młoda dziewczyna rozwodzi się nad wymarzoną miłością, patrząc się głęboko w uniesione naczynie. Odnosimy wrażenie, że talerz staje się odzwierciedleniem duszy. Dziennikarz w pewnym momencie zbiera talerze od wszystkich i dokładnie się im przygląda. Wygląda, jakby badał w ten sposób siedzących obok niego ludzi, nie zważając na ich prywatność. Staje się on bezczelnym reporterem. Po wnikliwej analizie reszty gości oddaje naczynia. Widocznie jednak zainteresował się Zosią. W późniejszej scenie, w budzący odrazę sposób wylizuje jej talerz. W bardzo prześmiewczym ukazaniu widzimy jego nachalne i niesmaczne zainteresowanie dziewczyną.

Spośród całego grona zjaw, do pokazania w spektaklu wybrano Stańczyka i Czarnego Rycerza. W pierwszego z nich brawurowo wciela się Małgorzata Polakowska. Unosi do góry swoje związane w kucyk włosy, czym imituje czapkę błazna nadwornego. Jej mimika ulega gwałtowniej zmianie. Lekko infantylna, młodziutka Zosia staje przed nami jako hardy Stańczyk. W rozmowie z nim Dziennikarz (Jakub Mielewczyk) zostaje przyciśnięty do muru. Cały czas, tańcząc do wyznaczonego przez Chochoła rytmu, słucha oskarżycielskich słów błazna. Sceny, w których Polakowska wskakuje na Mielewczyka, robią duże wrażenie. Uczepiona Dziennikarza aktorka wywołuje w nim skruchę. Widzimy, że zarzuty o ignorancję i bierność do niego trafiają. Na naszych oczach wytknięte zostają wady współczesnego dziennikarstwa. Skupienie się na tematach przynoszących jedynie jakieś korzyści. Scena otwiera nam oczy na częstą nieszczerość ludzi tej profesji. Gdy magiczna zjawa znika, a Chochoł przestaje wyznaczać rytm, widzimy niezwykle znaczącą scenę. Dziennikarz ściąga marynarkę we wzór przypominający pawie pióra. Jest to doskonałe odwołanie do tekstu Wyspiańskiego. Jasiek, który ruszył wzywać chłopów do walki, podczas schylania się po czapkę z pawimi piórami gubi róg. Dziennikarz, obrastając w pawie piórka, gubi sens i cel swojej pracy.
Marta Jaszewska poza postacią Maryny wciela się w Czarnego Rycerza. Przeprowadza rozmowę z Poetą. Jej zniżony głos i przemyślane ruchy upodobniają ją do upiora. Wykrzywiając nogi, lekko pochylona z wytrzeszczonymi oczyma przemieszcza się po scenie. Pomimo tego, że została w swoim „imprezowym” stroju, wzbudza w widzu lekki niepokój. W dialogu z artystą zjawa uświadamia mu i jednocześnie nam jego oderwanie od rzeczywistości, sprowadza go na ziemię. Tutaj też mamy jasno wytknięte niedoskonałości artystów, którzy przesadnie ukazują swoją „artystyczną wyższość”. W następnej scenie widzimy, że Poeta próbuje wrócić w przestworza. Bezsilnie macha połami marynarki, imitując ruchy skrzydeł. Z pomocą Racheli znów stara się fruwać z głową w chmurach, jednak nie jest do tego zdolny.

Aktorzy w ostatniej scenie stają przed widownią. Czujemy się, jakby przewiercali nas wzrokiem. Lampy, które stopniowo świecą coraz jaśniej, zwiastują wschodzący za nami poranek. Dostrzegamy, że to wesele nie było jak wszystkie inne. Poeta wydaje się przestraszony świtem. Nie jest gotowy na nowy dzień, kiedy przed chwilą pierwszy raz „wylądował” na ziemi. Dziennikarz zamyśloną miną zdradza, że w nim też uległa zmiana. Nawet postać Zosi została przemieniona. Stoi ona teraz twardo na nogach, sprawiając wrażenie znacznie dojrzalszej. Aktorzy, pozując w ten sposób, pozwalają nam dokładnie się zbadać. Chcą mieć pewność, że mamy czas dostrzec, co noc zmieniła. Chochoł bezsilnie próbuje zmusić ich do tańca. Wszyscy bohaterowie wydostali się spod jego dyktatury. Ten symboliczny moment ukazuje, że silna wola, która szczególnie charakteryzuje w tym spektaklu kobiety, wystarczy do uzyskania wolności.


Od wesela do wesela jest spektaklem, który porusza problem kontaktów międzyludzkich. Uderza on w członków polskiej inteligencji, pokazując im, że mogą i powinni się zmienić. Głęboki ukłon należy się aktorom, którzy w kapitalny sposób akcentują momenty, na które widz powinien zwrócić uwagę. Niestety brak sytuacji szokujących czy łapiących za serce sprawia, że spektakl jest mało wyrazisty. Zastanawiamy się nad poruszonymi aspektami, ale nie odczuwamy silniejszych emocji. Pomimo znakomitego aktorstwa i ogromnego potencjału spektakl po obejrzeniu nie zostanie zapamiętany na długo.

Norbert Borski

Komentarze