Pod batutą Chochoła
Wesele bez nowożeńców? Czemu nie!
„Od wesela do wesela” Ewy Ignaczak to interesujący spektakl inspirowany
nieśmiertelnym w polskiej kulturze „Weselem” Stanisława Wyspiańskiego.
„ Raz, dwa trzy… Raz, dwa, trzy…” odlicza chochoł (Damian Bejgier), od
pierwszej sekundy wyznaczając rytm spektaklu. Aktorzy usilnie próbują wpasować
się w dyktowane im tempo, w kroku tanecznym każdego z nich zaznacza się jednak
rys indywidualności, co uniemożliwia im synchronizację ruchu. Od samego
początku zaznaczona jest nieumiejętność wspólnej pracy, zgrania się,
przedłożenia interesu grupy nad osobę własną. Jest to jeden z głównych motywów
zarówno sztuki Wyspiańskiego, jak i adaptacji Ignaczak. Reżyserka przepisała
jednak dramat po swojemu – najbardziej zaskakujące jest pominięcie Państwa
Młodych oraz przestawienie najbardziej symbolicznej sceny chocholego tańca na
początek spektaklu. Kluczowym zabiegiem jest jednak rezygnacja z postaci
chłopów. Tym sposobem całkowicie pominięty zostaje wątek zderzenia się ze sobą
dwóch przeciwstawnych warstw społecznych. W sztuce Ignaczak na scenę zaproszona
zostaje tylko inteligencja, a wraz z nią z dramatu wydestylowane zostaje słowo.
Jeśli zastanowić się nieco dłużej, wesela pełniły (i pełnią nadal –
przykładem „Wesele” Smarzowskiego) niezwykle ważną rolę w polskiej kulturze.
Wystarczy przypomnieć sobie chociażby „Chłopów” Reymonta, w których
zamieszczony został bajeczny opis trwającej kilka dni zabawy. Wesela były
czasem odpoczynku od ciężkiej pracy, okazją do spotkań towarzyskich,
pofolgowania sobie w kwestii jedzenia i picia. Nie należy zapominać także o
tym, że podczas wesel najczęściej kojarzono ze sobą kolejne pary, które za
kilka miesięcy wyprawiały podobną zabawę i krąg wesel mógł trwać. Gdy spojrzeć
na samą frazeologię języka polskiego, zauważyć można, że motyw weselny również
się tam pojawia. „Do wesela się zagoi” mówimy, kiedy ktoś się skaleczy lub
dziecko nabije sobie guza. Wesele jest więc pewnym punktem orientacyjnym w
czasie, wyznaczającym nasz sposób myślenia, niczym grecka olimpiada, która w
swym pierwotnym znaczeniu oznacza właśnie okres pomiędzy dwoma igrzyskami. Podobna
myśl wyrażona jest w tytule, podkreślającym rolę czasu w recepcji spektaklu. Skoro
nieustannie czekamy na wesele, a gdy już przyjdzie, odliczamy czas do
kolejnego, co z czasem pomiędzy? Najwidoczniej nie potrafimy sobie poradzić z
czasem, który jest tylko „przejściowy” – łatwiej nam odliczać czas do kolejnej
zabawy czy odpoczynku, niż zadbać o to, co tu i teraz.
Sztuka Ignaczak w niezwykły sposób opiera się na rytmie (wyznaczanie
rytmu to także sposób swego rodzaju okiełznania czasu). Aktorzy poddają się
chochołowi, reagując na jego komendy, jakby zniewoleni. Bardzo ciekawym
pomysłem jest wykorzystanie porcelanowych talerzy, których stukot, szuranie, a
nawet brzęk, gdy jest tłuczony, stanowią specyficzną muzykę przedstawienia. Moim
zdaniem można by postawić na rytmizację spektaklu w jeszcze większym stopniu.
Sztuka zdecydowanie by na tym zyskała, stając się wyrazistsza i bardziej
hipnotyzująca. W pewnym momencie spektakl traci swój pęd, nieco gubi rytm,
wypada się z transu, w który delikatnie prowadzają pierwsze minuty. Na
szczęście sztuka później odzyskuje tempo, by na końcu wyhamować i wyciszyć się
zupełnie. Świetny zabieg z chronologicznym przestawieniem chocholego tańca.
Jego zdawkowa obecność na początku nieco zaskakuje, jego brak na końcu –
szokuje zupełnie. Czy skamienienie aktorów i niepodatność na sugestie chochoła
świadczy o tym, że jesteśmy w stanie wyrwać się z błędnego koła, w którym
kręcimy się od tylu lat? To znak nadziei, czy może symbolizuje sytuację
całkowicie odwrotną? W połączeniu z nadchodzącym świtem, zazwyczaj będącym
znakiem pozytywnym, całkowita cisza i wpatrzenie w pustkę sprawiają wyjątkowo
upiorne wrażenie.
Warto przyjrzeć się bliżej kreacji postaci kobiecych i męskich, które
bardzo ze sobą kontrastują. Poeta (Piotr Srebrowski) zdaje się nieustannie
czegoś szukać. Uprawia flirt towarzyski to z Maryną, to z Rachelą, próbując
swoich sił w słownych potyczkach. Obydwie kobiety traktuje z lekkim
pobłażaniem, a jednocześnie sprawia wrażenie wielce nimi zafascynowanego. Marzy
mu się wielki poemat, żywi się lotnymi słowami, aż w końcu sam nie jest w
stanie pragnąć niczego więcej poza skrzydłami umożliwiającymi lot – nie widzi
już ziemi, patrzy tylko ku górze. Antytezą Poety jest Maryna (Marta Jaszewska),
która stąpa po ziemi twardo i nie pozwala sobie na liryczne porywy serca, do
których usiłuje namówić ją artysta. Także Rachela (Ida Bocian), chociaż
przybywa do „rozśpiewanej chaty” niczym „ćma do ognia” i cała wypełniona jest
poezją, patrzy na świat o wiele trzeźwiej od Poety, starając się strącić jego
myśli z pułapu, na który poszybowały. Nawet naiwnej w swej młodości Zosi
(Małgorzata Polakowska) bliżej jest do realnego, prawdziwego życia. Chociaż
marzy o prawdziwej miłości, nie daje zwieść się Dziennikarzowi (Jakub
Mielewczyk), usiłującym ją „zbałamucić” (nieco odrażająca, a jednak piękna w
swej zmysłowości scena lizania talerza z ręki Zosi przez Dziennikarza). Tak
więc mężczyźni zdają się być ciągle poszukujący, nie mogą znaleźć sobie
właściwego miejsca, a kobiety, chociaż mają swoje troski i zmartwienia, mają
zdolność zachowania trzeźwego myślenia. Szczególnie podkreślającą to sceną jest
moment, gdy Rachela, Maryna i Zosia siedzą wyprostowane przy stole, a Poeta i
Dziennikarz błąkają się dokoła, zagubieni. W tym miejscu uwidacznia się nieco
feministyczny wydźwięk sztuki. Nadzieja w kobietach?
Chociaż z pojawiających się w dramacie Wyspiańskiego widm u Ewy Ignaczak występują
się tylko dwa – Rycerz i Stańczyk – ich kreacja zasługuje na szczególne
wyróżnienie. Marta Jaszewska jako objawiający się Poecie Rycerz wypadła
fenomenalnie. Umiejętnie roztoczyła wokół siebie aurę mistycyzmu, którą w
kluczowym momencie potrafiła przelać w zautomatyzowane ruchy pustej w środku
zbroi. Małgorzata Polakowska w roli Stańczyka zaskakiwała gwałtownością ruchów
i pełną napięcia, a czasem i szaleństwa, mimiką. Bardzo dobrze wypadła wspólna
scena Polakowskiej i Bejgiera – Stańczyk, siedząc na Chochole, stał się niejako
marionetką w jego rękach, ujawniając prawdziwego narratora wszystkich
odbywających się na weselu zdarzeń.
„Wesele” uznawane jest za studium polskości. W sztuce Ignaczak kontekst walki
narodowej może nieco się gubi (nie jesteśmy już w końcu pod zaborami), nadal
porusza jednak problem utopijności myślenia oraz niemożności zrealizowania
pragnień bez odpowiednio przygotowanego działania. Za próbę zmierzenia się z
Wyspiańskim i propozycję współczesnego odczytania jego dramatu autorce należy
się duży szacunek. Słuchanie wspaniale płynących dialogów w specjalnie pod to
dobranej scenerii (w tle budynek przypominający dworek) było prawdziwą
przyjemnością.
Olga Stolarczyk
Komentarze
Prześlij komentarz