Nie nasza dobroć. Recenzja spektaklu Teatru Wiczy „Dobroć nasza dobroć”



„Dobroć nasza dobroć” to ironiczny, przenikliwy portret Polaków; krytyczne, ale przy tym niezwykle zabawne i lekkie spojrzenie na nasze wady narodowe, tęsknoty, na nasz patriotyzm. Spektakl wprost nazywa to, co często jest jedynie sugerowane: że największą zmorą polskiej mentalności jest zakorzenienie w tradycji romantycznej. Szkoda, że temat ten powoli się wyczerpuje.

Romuald Wicza-Pokojski to założyciel własnego teatru, autor scenariusza i reżyser „Dobroci…”. Znany jest z tworzenia zarówno sztuk scenicznych, jak i plenerowych. Artyści Teatru Wiczy nie boją się wychodzić do ludzi i występować w miejscach niekonwencjonalnych, takich jak hala fabryczna, samochód campingowy czy w tym wypadku – skatepark, wśród śmigających deskorolek. Spektakl prezentował się w betonowej niecce nadzwyczaj dobrze. Profilowane podłoże odrealniało przedstawianą rzeczywistość, nadawało ruchom aktorów dynamiki (zbiegając z zakrzywionej powierzchni trudno wyhamować) oraz stanowiło miłe wizualne urozmaicenie względem powszechnie przyjętego zwyczaju wystawiania na płaskich deskach sceny.

Akcja sztuki rozgrywa się na przyjęciu weselnym, na ósmym piętrze wieżowca. Bohaterami są Panna młoda napoczęta (napoczęta, bo jest w ciąży), Syn (pan młody), Telewizor, Wuj, Ojciec, Matka, Krysia, Kumple i Policjanci. Aktorzy żonglują rolami, bez problemu wcielają się to w Telewizor, to w jowialnych Kumpli. Zdzisia, Żydówka, już na początku zostaje wyrzucona przez okno, co sprowadzi do mieszkania biesiadników policję. Ale zanim to nastąpi, impreza zdąży się rozkręcić – będzie się lał alkohol, będą mówić o Polsce, cytować wieszczów, śpiewać pieśni i oglądać telewizję, a jak ktoś chlapnie coś niestosownego - to go w łeb.

Dzieło Wiczy to, jak wspomina Narrator, „neo-dramat”. Zgodnie z trendami w dzisiejszym dramatopisarstwie „Dobroć…” odzwierciedla szarą, smutną, blokowo-dzielnicową rzeczywistość, przyprawioną dużą dawką groteski i goryczy. Spektakl broni się jednak swoim humorem – nie jest jedynie cynicznym komentarzem, szyderczą karykaturą Polaków, traktuje widzów po dobroci (o czym świadczy chociażby fakt, że podany jest w zabawnej, lekkiej formie oraz nie jest zbyt długi). Nie przeszkadza to jednak artystom podzielić się z nami bardzo trafnymi spostrzeżeniami odnośnie obecnego wypaczenia pewnych idei. Jak mówi Narrator: „wieszczą wieszcze wierszem chwałę… A my opowiemy pięknie i miło o tym jak nam odbiło”. „Dobroć nasza dobroć” stawia przenikliwą diagnozę dotyczącą kondycji polskiego społeczeństwa. Pokazuje, jak patriotyzm zmienił się w nacjonalizm, odwaga i gotowość do walki – w bezmyślną przemoc, miłość do własnego kraju – w ksenofobię. Twórcy nie boją się napuszonym mowom wuja cytującego polskich wieszczów przeciwstawić jego nieposkromione pijaństwo. Pannę młodą, która wydaje się jedyną kierującą się rozsądkiem postacią w dramacie, gubi naiwność – chce urodzić swoje dziecko, ponieważ wierzy, że zrobi ono karierę i zostanie prezydentem. Kiedy Pan młody uderza głową swojej wybranki o zwinięty dywan i tryska krew, rodzina pozostaje bierna, jedyne na co jest w stanie się zdobyć, to słabe okrzyki sprzeciwu. Przemoc jest tolerowana, tępota hołubiona, telewizja oglądana. Otrzymujemy ironiczny obraz Polski jako kraju wplątanego we własne nieprzepracowane traumy, kompleksy, sny, niespełnione marzenia o wielkości, wieczne schematy i obsesje.

Aktorstwo stanowi, obok błyskotliwych rozwiązań reżyserskich, najmocniejszy aspekt tego przedstawienia. Wcielając się w wiele ról, aktorzy grają z dystansem, wykazując jednak przy tym zaangażowanie i oddanie. Profil każdej postaci jest dopracowany i wiarygodny. Uderza warsztat i profesjonalizm aktorów, którzy potrafią błyskawicznie naszkicować danego bohatera i z humorem podkreślić najważniejsze jego cechy. Poziom gry aktorskiej wszystkich odtwórców jest przy tym na równie wysokim poziomie.

W spektaklu występują liczne nawiązania, zarówno do popkultury, jak i do klasycznego kanonu literatury. Komentarzem do fabuły są piosenki „Space Oddity” Davida Bowiego oraz „She’s Lost Control” Joy Division w wykonaniu obdarzonej niezwykle przyjemnym głosem Zofii Bartoś (Panny młodej). Stanowią one dodatkowy element odrealniający wydarzenia przedstawiane na scenie. Co więcej, kiedy przyjrzeć się bliżej, obie piosenki mówią o utracie kontaktu, kontroli. Wyrażenie "Ground control to major Tom" weszło nawet do języka codziennego i używane jest zazwyczaj do zwrócenia uwagi komuś, kto nie zauważa, co się w danej chwili dookoła niego dzieje. Zapatrzeni w "naszą dobroć", pozostajemy ślepi na niebezpieczeństwa jakie niesie ze sobą chociażby występujące obecnie nasilenie nastrojów antysemickich, ksenofobicznych i rasistowskich w Polsce. Jak śpiewa aktorka: "Poland has lost control again". Znów w przystępny sposób, bez dydaktyzmu twórcom udaje się przekazać gorzką prawdę na temat sytuacji w naszym kraju, która wymknęła się spod kontroli. Natomiast przodownikiem w cytowaniu polskich wieszczów jest Wuj, który w natchnieniu recytuje fragment z „Kordiana” Słowackiego. Z telewizji padają słowa z III części „Dziadów” Mickiewicza, zarówno Syn, jak i jego Kumple nie szczędzą gardeł przy odśpiewywaniu pieśni patriotycznych. Ta mnogość nawiązań intertekstualnych podkreśla ciągłą żywotność w świadomości zbiorowej mitów romantycznych, wbrew złudzeniom, że udało nam się spod jarzma wieszczów wyzwolić i pójść dalej. Pięknym artystycznym przetworzeniem przyjmowanej postawy wobec „duchowych przywódców narodu” jest nawiązująca do działań performatywnych scena, kiedy artyści słuchający wieszczącego Wuja nakładają owcze maski i bezradnie kręcą się po scenie. Jak znowu zauważa Narrator, my wciąż z ziemi włoskiej do polskiej, gdzie dzięcielina pała, u nas wciąż Mickiewicz, Słowacki i Polska Chrystusem narodów.


Czy jednak faktycznie wizja ta bliska jest każdemu Polakowi? Czy nadal dobrze charakteryzuje polskie społeczeństwo? Dość już pojawiło się tekstów kultury, które uświadamiają nas na temat naszych wad narodowych. Czy identyfikujemy się z nimi? A może, zamiast zrównywać i uogólniać, warto skupić się także na grupie, która tak jak Panna młoda „w Polszcze tylko gości”. Czy nie wystarczy już – żeby odwołać się do innego „Wesela” – spowiadania się z cudzych grzechów? Profil typowego, biernego, ciemnego Polaka-nacjonalisty dobrze znamy, wielokrotnie i na różne sposoby zagościł on w polskiej kulturze. Może zamiast powtarzać w kółko tę samą spowiedź i kajać się za winy innych, warto dokonać rewizji innej Dobroci. Może warto przyjrzeć się bliżej postaci oświeconego, nowoczesnego, odpowiedzialnego i uświadomionego Polaka-lewaka. Chyba, że coś nas przed tym powstrzymuje – na przykład ryzyko dostrzeżenia rysy na tym świętym obliczu.


Pomimo zastrzeżeń do głównej idei stojącej za spektaklem i usterek formalnych (zdecydowanie zbyt długie kwestie telewizora oparte na powtarzaniu jednego zwrotu, wspomniane, oderwane od całości piosenki), „Dobroć nasza dobroć” to udana, bezpretensjonalna realizacja. Reżyser serwuje nam krótką, w miarę logiczną historię, o jasnej wymowie. Tekst, którego Wicza jest autorem, „płynie”, nadaje spektaklowi pewien rytm. Cieszą pomysłowe rozwiązania sceniczne, jak chociażby scena tańca pary młodej. Spektakl zachwyca aktorsko. Jest zabawny pomimo dość dosadnych treści i moim zdaniem stanowi ważną pozycję w repertuarze polskiego teatru offowego.


Paula Łuczkiewicz


Komentarze