Lecieć? Nie, tu w miejscu stać. Recenzja spektaklu Teatru Gdynia Główna „Od Wesela do Wesela”
„Od Wesela do Wesela”
to propozycja bardzo intelektualna. Dzieło reżyserki Ewy Ignaczak jest apelem
do polskiej inteligencji o zmianę postawy. To manifest niezadowolenia z obecnej
sytuacji politycznej, z poczynań mężczyzn, z kondycji sztuki. Jednocześnie
spektakl uznać można za wieloznaczny, enigmatyczny, a nawet niejasny.
Przedstawienie wystawiane
jest na betonowym dziedzińcu przed wielką, drewnianą, chciałoby się powiedzieć:
bronowicką chatą w stylu zakopiańskim, z której wychodzą aktorzy. Zdaje się, że
to weselni goście, chcący zaczerpnąć świeżego powietrza. Na początku wyraźnie
brakuje energii, chocholi taniec jest niemrawy, gesty aktorów wydają się
sztuczne i przesadzone, słowa trafiają jakby obok sensów. Jednak w miarę
trwania spektaklu aktorzy się rozkręcają, a od momentu spotkania Dziennikarza
ze Stańczykiem między sceną a widownią zawiązuje się nić porozumienia i od
dalszych wydarzeń nie można już oderwać wzroku.
Inscenizacja „Wesela”
Stanisława Wyspiańskiego w ujęciu „teatru z podziemi” różni się znacznie od
oryginału. Tekst jest maksymalnie skrócony, postaci ograniczone do Zosi,
Dziennikarza, Maryny, Poety, Racheli, Stańczyka, Rycerza i Chochoła, przy czym
gra tylko sześciu aktorów. Cóż to za wesele bez pary młodej? Taki zabieg nie
dziwi, jeśli wziąć pod uwagę, że reżyserka stara się skupić na tym, co
najważniejsze. Przecież także u Wyspiańskiego gody stanowią tylko pretekst do dyskusji
o sprawach narodowych, o relacjach inteligencji z chłopami, o sztuce. Ignaczak
nie zajmuje się inscenizacją dramatu sprzed stu lat, jego tekst pełni w
spektaklu funkcję instrumentalną jako powszechnie znany kod kulturowy, który
służy przekazaniu pewnych idei. Jedną z nich jest krytyka marazmu, w jaki popadła
dzisiejsza inteligencja. Warto zwrócić uwagę, że wśród bohaterów nie ma żadnych
przedstawicieli chłopów. Przedstawienie stanowi apel do ludzi wykształconych,
do artystów, aby wobec czekających zadań społecznych i zagrożonej
praworządności w Polsce nie trwonili całej energii na spotkania towarzyskie,
flirty czy pogoń za zyskiem, ale mieli odwagę występować w obronie zagrożonych
wartości, tworzyć w zgodzie z własnym sumieniem.
Inaczej
niż w oryginale, chocholi taniec odbywa się nie na końcu, a na początku
spektaklu. Chochoł (w tej roli Damian Bejgier, zagadkowy i przyciągający uwagę)
to trener tańca, wymagający od swoich uczniów perfekcji. Osoby dramatu jak
zahipnotyzowane tańczą w rytm naliczany przez Chochoła: raz, dwa, trzy, raz,
dwa, trzy… Cały naród tańczy tak, jak on im każe, od lat ulegamy tym samym
marom i ułudom. Odliczanie zastępuje huczącą, skoczną muzykę i przez cały czas
trwania przedstawienia przypomina nam, kto tak naprawdę jest jego dyrygentem.
Bohaterowie co chwila dają się porwać obłąkanemu ruchowi, tańczą tak, jakby nie
mogli się zatrzymać. Porwany górnolotną ideą, gorejący zapałem, pędzony wiarą w
wielkie ideały i zrywy Poeta (Piotr Srebrowski) ulega złudzeniu, że może odlecieć.
Żałosny jest widok dorosłego mężczyzny, który jak ptak próbuje wzbić się ku
górze, trzepocząc połami marynarki. Dopiero finał przynosi spokój i uwolnienie
z mocy obłędu. „Lecieć?! / Nie – tu w miejscu stać.” Słowa te stanowią wyraz opamiętania,
odrzucenia dyktatu Chochoła, który wciąż każe myśleć tylko o tym, co wielkie,
doniosłe i wspaniałe. „Tak by się het gnało, gnało, tak by się nam serce śmiało
do ogromnych, wielkich rzeczy”… ale Dziennikarz sprowadza Poetę na ziemię – nie
trzeba nigdzie lecieć na oślep, trzeba stanąć twardo na ziemi i skonfrontować
się z rzeczywistością.
Chochoł wypowiada w trakcie
spektaklu polecenia związane z pozycjami w tańcu i abstrakcyjnie brzmiące
matematyczne wyliczenia, jego słowa wywołują zmiany w nastroju przy stole, prowokują
różne reakcje bohaterów. Jest to jeden z elementów, które sprawiać mają
wrażenie obecności pierwiastka nadprzyrodzonych sił. Postaci żeńskie, siedząc przy
stole, w odpowiednich momentach podnoszą talerze i z nieobecnym wzrokiem
wypowiadają swój tekst, w którym pobrzmiewa nuta proroctwa czy nawiedzenia.
Kiedy pojawiają się duchy, bohaterki pozostające przy stole wykonują drgające
ruchy talerzami. Zabiegi te uważam za przesadzone, niesprawdzające się. Nie są
one w stanie przekonać nas o niezwykłości rozgrywających się zdarzeń czy
obecności nadprzyrodzonych sił. Jedyną naprawdę przekonującą postacią „z
zaświatów” jest Rycerz w wykonaniu Marty Jaszewskiej. Przerażający, o dziwnych
ruchach, jakby krępowanych ciężką zbroją – bardzo efektowna kreacja.
Można powiedzieć, że to wyjątkowo
feministyczne „Wesele”. W żadnym momencie nie padają słowa świadczące o
gloryfikacji kobiet, jednak na ich tle postaci męskie wypadają blado. Skorzy do
zalotów, rozochoceni, lubieżni (przypomina się tutaj odpychające, dwuznaczne
wylizywanie talerza Zosi przez Dziennikarza), bawią się w salonowe gierki,
rozprawiają o Amorze. Kiedy jednak przychodzi moment działania, jawią się jako niezdolni
do czynu impotenci. Kobiety starają się ich inspirować, objawiając się im jako
widziadła, ale te wysiłki skazane są na porażkę.
Scenografia „Od Wesela do Wesela”
jest, zgodnie ze stylistyką Teatru Gdynia Główna, minimalistyczna. Podłużny
stół, pięć taboretów, eleganckie drewniane krzesło, talerze. Żadnych
symbolicznych rekwizytów, żadnego złotego rogu, złotej podkowy, sznura, czapki
z piór. Stroje, choć także bardzo kolorowe, choć dobrze charakteryzują każdą
postać (np. zwiewny strój Racheli, nieco nazbyt krzykliwy strój Dziennikarza),
nie odwołują się do oryginału. Właściwie niewiele z Wyspiańskiego zostało,
jedynie idea i… słowa. Pisany wierszem, rymowany, tekst „Wesela” uwodzi swoją
melodyjnością. Trudno jednak zachować jego spójność przy tak drastycznym
cięciu, jakiego dokonała reżyserka. Tekst dramatu sam w sobie opalizuje
znaczeniami i aluzjami, a w gdyńskiej reinterpretacji sensy i emocje, które
próbują przekazać aktorzy oraz zabiegi reżyserskie, które mają oddalić spektakl
od oryginału, a bardziej osadzić w kontekście współczesnym, nakładają się na
siebie i czynią przekaz bardziej niż wieloznacznym. Ta inscenizacja
zdecydowanie otwiera dramat sprzed wieku na nowe interpretacje, jednak sama w
sobie traci na wyrazistości.
„Od Wesela
do Wesela” to bogate w znaczenia, niebanalne spojrzenie na problemy
współczesności przez pryzmat arcydramatu Wyspiańskiego. Odczytywanie
zaszyfrowanych w tekście, jak i w języku spektaklu znaczeń to wyzwanie
intelektualne wymagające dużego skupienia przy odbiorze. Dzisiaj trudno byłoby
jednoznacznie wskazać, kto dokładnie jest tą „inteligencją”, do której
kierowana jest sztuka. Myślę jednak, że osoby czujące się w jakimś stopniu
odpowiedzialne za kształtowanie dzisiejszej rzeczywistości mogą wyciągnąć z
tego spektaklu inspirujące wnioski.
Paula Łuczkiewicz
Komentarze
Prześlij komentarz