Ziemia przyjmie cię zawsze takim jakim jesteś ( "Las" Angeliki Pytel)
Jeśli uważasz, że spotkasz
przeznaczenie za rogiem i nagle staniesz się szczęśliwy – jesteś w błędzie.
Intensywny, pełen emocjonalnej ekspresji monodram Angeliki Pytel to rozbudowana,
pełna dynamiki i rozpaczy historii o kobiecie, której życie jest gryzione,
przemielane i trawione przez przenikające ją do kości negatywne myśli, uczucia
i emocje.
Depresja. Choroba, która zamyka w
swoich mackach coraz większą część społeczeństwa. Skrzętnie ukrywana przez
chorujących, widoczna jest w niewielkich, ledwo dostrzegalnych zmianach w
zachowaniu ludzi, którzy się z nią borykają. Czy kiedykolwiek spotkałeś osobę,
która zmagała się z tym stanem? Doświadczyłeś jej sposobu bycia, widziałeś jej
codzienność? Spektakl LAS autorstwa
Angeliki Pytel, realizowany przez PSYCHOTEATR wystawiony podczas VI. Edycji
Ogólnopolskiego Festiwalu Pociąg do Miasta
umożliwił nam zobaczenie codziennych zmagań osób, które mają trudność z najprostszymi
czynnościami. Twórczyni wprowadza publiczność w świat przeciętnych polskich
blokowisk, gdzie na 10 piętrze uwięziona w gąszczu własnych emocji, grana przez
samą reżyserkę bohaterka, obnaża odczuwany przez nią ból, przechodząc stopniowo
od codzienności przez historie, które wpłynęły na to, kim się stała.
Wyobraź sobie, najprzeciętniejszą
kobietę, którą spotykasz na ulicy. Czym główna bohaterka mogłaby wyróżniać się
na tle tak szerokiego spektrum spotykanych osobowości? A jednak postać chudej,
filigranowej kobiety o długich blond włosach i umięśnionych nogach, w za dużym
czerwonym swetrze na długo pozostanie w mojej pamięci. Każdy najmniejszy gest,
wyraz twarzy, potknięcie czy zawahanie w wypowiadanym słowie docierało do mnie,
młodego odbiorcy, jak grom z jasnego nieba. Jej gra pozwalała na całkowite
wtopienie się w stany, które dotykają zdecydowanie większej części
społeczeństwa XXI wieku. Odczuwalne było to przede wszystkim w nieskrępowanych
krzykach, nieokiełznanych odruchach i nieprzewidywalności, z jaką poruszała się
aktorka po scenie.
Spektakl miał miejsce na podwórku
jednego z wielu blokowisk, które znajdują się na terenie Gdyni. Starannie
dobrana przestrzeń umożliwiała całkowite oddanie się atmosferze miastowego
gąszczu lokalno-mieszkalnych wydarzeń dnia codziennego. Pierwsze wrażenie –
półnaga kobieta na trawniku, a w tle altana, z której wypływa muzyka. Już po
kilku minutach dostrzegalna stała się żywotność otoczenia, w którym odbywał się
spektakl. Dźwięk obroży ciągle zmieniającego pozycji psa, dzieci chcące grać w
koszykówkę, płacz niemowląt, stale zmieniające się kombinacje zapalonych
świateł w oknach, nastolatka puszczająca z balkonu bańki - to też części
widowiska dodatkowo wzmacniające wrażenie wkluczenia osoby zmagającej się z
odrealnionym stanami ponadprzeciętnej wrażliwości na rzeczywistość. Zamknięta w
swojej własnej wytyczonej przestrzeni, zdecydowanie poza kręgiem ludzi, ma
poczucie odrealnienia, jakby nie istniała. Daje jej to namiastkę tego, czego
pragnęła – śmierci. Pomimo braku wielu rekwizytów, w żadnym stopniu nie był
odczuwalny ich deficyt. Ogromny wpływ miał na to sweter aktorki, który pełnił
rolę koca, wiatraka, miejsca bezpiecznego ukrycia, zatopienia się we własnej
przestrzeni, dający poczucie, że to jedna z niewielu rzeczy, która utrzymuje
jeszcze przy życiu człowieczeństwo osoby grającej. Mikrofon mógł być noszony,
przyczepiony do twarzy, ale nie tym razem! Stabilnie ustawiony na statywie,
umożliwił aktorce ruch i dawał możliwość przedstawienia wielu zawahań w tym, co
mówiła i w jaki sposób przedstawiała stany w jakich się znajduje.
Napięcie i stopniowanie emocji to
coś, co bardzo wpłynęło na odbiór całego spektaklu. Autorka zaprosiła
publiczność do drogi w głąb lasu. Patrząc na to z perspektywy metaforycznej,
wchodząc do lasu, drzew nie jest zbyt wiele. Im głębiej wchodzisz, tym trudniej
znaleźć to, gdzie jest początek i koniec. Boisz się, aż docierasz do samego
centrum, w którym odkrywasz piękno egzystencjalnej niemocy, z którą spotka się
człowiek w obliczu walki z naturą. Pierwsza scena wprowadzała widza do
powszedniego życia bohaterki, do jej ulubionych zajęć, jakimi są oglądanie
miasta przez okno, podsłuchiwanie sąsiadów i ustalania tego, co robią,
przedrzeźnianie ich. Następnie, narratorka pokazuje nam portrety osób, które
były obecne w jej życiu. Bardzo istotny fakt, to to, że BYŁY one obecne.
Opowiada o nich z pewną dozą tęsknoty, wspominając ojca: Uwielbiałam opowiadać swoim koleżankom o tym, kim jest mój tata i co
razem robimy. Zawsze mi zazdrościły i mówiły, że same by tak chciały. O
matce wypowiada się z lekkim niesmakiem, to ona wymuszała na niej sztuczny
uśmiech, którego bohaterka nie znosiła. Opowieści pieczętują zwierzenia o
miłości swojego życia i sferze duchowej jaką reprezentuje spowiedź. Poznając
kontekst jej życia, jesteśmy w stanie wczuć się w to, co przeżywa i poniekąd
zrozumieć to, dlaczego jej obecna sytuacja wygląda tak, a nie inaczej.
Dodatkowo możemy zauważyć, że każdy z nas ma w swojej historii postaci
rodziców, elementy duchowości i poszukiwania sympatii, co uwydatnia fakt, że
każdy z nas mógłby być ofiarą tej choroby, tak jak każdego dotknie nieunikniony
koniec egzystencji.
To, co uderzyło mnie najbardziej,
to momenty, w których zanikała granica pomiędzy aktorem a widzem, kiedy kobieta
sygnalizowała, że nie jest w stanie mówić dalej. Powodowało to we mnie uczucie
konsternacji i dysonansu, czy to jeszcze gra, czy kobieta, którą właśnie
obserwuje naprawdę potrzebuje pomocy i nie jest w stanie kontynuować swojej
pracy. Przy jednym z takich zawahań, został poruszony temat przeznaczenia.
Drżącym głosem, raz szeptem, raz krzykiem, dała do zrozumienia, że
przeznaczenie nie istnieje i jeżeli ktoś mógłby mieć jeszcze takie wątpliwości,
to należy je wykorzenić. Dobitnie przekazuje, że jest więcej ludzi, którzy są
nieszczęśliwi. Jednocześnie to łączy się z głównym przesłaniem, które odbieram
jako to, że prochem jesteś i w proch się
obrócisz tylko w rozszerzonym spektrum. Człowiek zdeterminowany jest przez
swoją naturę, nie przezwycięży swoich podstawowych potrzeb, nie uniknie
potrzeby miłości, afiliacji, głodu. Tak samo jest ze śmiercią. Pomimo tego, że
aktorka przez cały spektakl, nie użyła ani tego słowa, ani czasowników takich
jak umrzeć, zabić się, to dla mnie było to przekazane wszystkim, co działo się dookoła.
Niewypowiedziany ból i chęć zniknięcia ze świata jest podkreślona tekstem
jednego z ostatnich utworów – ziemia
przyjmie mnie zawsze. To dobitnie pokazuje, to jak skończy się życie,
nieważne czy jesteś szczęśliwy, smutny, dobry, zły, to wszystko są pojęcia
względne. Każdy człowiek po śmierci zostanie przyjęty przez matkę naturę w
obieg materii i będzie po prostu budował inną część Ziemi. Nie będzie to już
sfera duchowa, transcendentalna a stricte ziemisto-fizyczna. I warto w tym
miejscu wspomnieć również o użytym porównaniu, które wypowiada kobieta - Ziemia
jest zawsze pełna, a niebo puste. Czy to nie jest tak, że człowiek zamknięty w
mieszkaniu odizolowany od świata społecznego żyje tak, jakby już nie istniał?
Sam zapewnia sobie śmierć w kolejnych sferach swojego życia.
Godną uwagi jest też oprawa
muzyczna, która dopracowana została do czystej perfekcji. Gama dźwiękowa, która
wydobywała się z krtani aktorki przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Świetny
akompaniament Pawła Rycherta zapewniający tło muzyczne uzupełnił utwory tworząc
z aktorką kompletną całość.
LAS to spektakl, który pozwala na całkowite przeniknięcie i refleksje nad przeznaczeniem przeciętnego człowieka, który zmaga się po prostu z życiem. Zatrzymuje i przykuwa uwagę na to, jak kruchym bytem jest ludzka psychika i jak łatwo wpaść we własną destrukcje. Angelika Pytel zabiera widza do lasu gęstego, pełnego wystających korzeni i niebezpiecznych zwierząt, które zamiast zaprzyjaźnić się z tobą, gryzą cię. Za tak wyjątkowy spektakl należą się twórcom ogromne brawa oraz szacunek za odwagę do poruszenia tak trudnego tematu, w tak subtelny sposób.
Zuzanna Rzadkowolska
Komentarze
Prześlij komentarz