Słuchając gęstwiny (recenzja spektaklu „Puszczańskie opowieści”)

Muzyka i cisza. Nieokiełznana puszcza, stare legendy i przepowiednia, czekająca spełnienia do… teraz. 

Białostocki Teatr Lalek opisuje na swoim portalu „Puszczańskie opowieści” jako projekt muzyczny, który narodził się z jego współpracy z niezależną grupą teatralną Kooperacja Flug. Dało to fascynujący rezultat: połączenie przedstawienia teatralnego z dobrym koncertem muzycznym. Przez scenę przewija się orkiestra nietypowych instrumentów – od prymitywnych, zrobionych z gałązek, do klasycznych, jak wiolonczela. Kanwą spektaklu są spisane przez Waldemara Sieradzkiego, nadleśniczego Puszczy Białowieskiej oraz Puszczy Knyszyńskiej, legendy i opowiadania z tego regionu.

„Puszczańskie opowieści” , które mogliśmy obejrzeć 7 i 8 sierpnia 2020 na tarasie szkoły podstawowej nr 26 w Gdyni, prezentowane były w ramach Festiwalu „Pociąg do Miasta” jako jeden z dwóch finałowych spektakli. Dla mnie było to porywające zwieńczenie VI edycji Festiwalu.

Ciekawe, że w tegorocznym Festiwalu, przebiegającym pod hasłem „Stacja Miasto”, znalazła się sztuka z motywem tak bardzo odbiegającym od miejskiego zgiełku. Puszcza jest przecież miejscem pierwotnym, dzikim, gdzie przyroda panuje nad człowiekiem, a w Puszczy Białowieskiej są ponoć miejsca, w których nigdy nie stanęła ludzka stopa.

Spektakl wytworzył własny mikroklimat, z łatwością owładnął zgromadzoną widownią i przeniósł wszystkich w czasie i przestrzeni. Artyści – Mateusz Smaczny, Michał Jarmoszuk, Cezary Jabłoński, Michał Karwowski, Urszula Chrzanowska i Daniel Lasecki – materializowali na oczach widowni stare legendy. Wierzenia słowiańskie mieszały się w nich z podaniami ludowymi i historią uniwersalną. Widzieliśmy Jagodową Babę, słowiańskiego pana piorunów Peruna, niestałą żydowską dziewczynę Judi, modlących się w cerkwi wiernych proszących o obronę przed Jaćwingami czy leśną odsłonę szekspirowskiego „Romea i Julii”, w której para uwieczniona została przez klon i brzozę. A wszystkie te historie miały głębsze przesłania, opowiadając o unicestwionej miłości, metafizycznej sprawiedliwości wobec przerażonych wiernych, którzy wraz z cerkwią zapadają się pod ziemię. Po tych opowieściach zostawały zaś pytania, na przykład, dlaczego chłopiec szedł do lasu sam i chciał, by przerażająca innych wiedźma została jego babcią? Wszystkie te opowieści ukazywały nierozerwalne powiązanie człowieka z przyrodą. Może więc świadczyły o tym, że mieszkańcy miast odcięli się od swoich korzeni?

Całość podana została w sposób niesamowicie wciągający w fabułę, a była w tym gra na instrumentach, śpiew, stopniowo pojawiające się rekwizyty (dzieło Martyny Dworakowskiej). Był też humor – naturalny i spontaniczny, nagradzany przez równie spontaniczne wybuchy śmiechu na widowni, ale dozowany umiejętnie i z umiarem. Rozbawienie mijało jak na rozkaz wraz z pojawieniem się postaci wieszcza Dmitrija, którego przepowiednia o zamknięciu puszczy przez papierowy klucz płynęła z gramofonu stworzonego z pnia i plastra drewna. Współcześni Dmitrijowi nie zwracali na nią uwagi – jednak my, widzowie, powinniśmy.

Sztuka ma sekwencję następujących po sobie koncertów. Cała scenografia, której ważną częścią są światła i dym, buduje fantastyczny puszczański klimat i przestrzeń, której nie chce się – a przynajmniej ja nie chciałam – opuszczać.

Spektakl emanował świeżością, nie powtarzał konwencjonalnych środków wyrazu, tworząc nowe, moim zdaniem bardzo pomysłowe. Chciałabym tu je wymienić, ale byłoby to nieuczciwością wobec twórców spektaklu: to po prostu trzeba obejrzeć samemu.

Artyści nie tylko zapanowali nad publicznością, ale i ją urzekli: wykorzystaniem instrumentów, leśną scenografią i rytmem występu. I tym, że w najważniejszym momencie – gdy po chwili ciemności światła skierowane zostały na las – potrafili oddać głos samej przyrodzie. Moment ten trwał może niecałą minutę, jednak w tym czasie słychać pojedyncze ptaki, owady i szum drzew. Czy może dziwić, że spektakl pożegnały owacje na stojąco?

„Puszczańskie opowieści” wyraźnie różniły się od pozostałych spektakli tegorocznego Festiwalu. Przeniosły nas do miejsca pełnego tajemnicy, zieleni i głosów zwierząt i mar. To było nie tylko widowisko – to był obrzęd, koncertowo kończący VI edycję Festiwalu „Pociąg do Miasta – Stacja Obrzeża”.

Martyna Szoja

Komentarze