Podróż Orient Expressem

Ten tydzień był dla mnie maratonem teatralnym. Każdy dzień przypominał wysublimowaną podróż niczym Orient Expressem. Lato rozgościło się w najlepsze, a tu z impetem co wieczór o godzinie dwudziestej pierwszej pociąg wjeżdżał na inny peron.

Początkowo w strugach deszczu cały skład zjechał pod ziemię niczym na Centralny w Warszawie na linii średnicowej. Ten błyskawiczny przeskok wprost do siedziby Teatru Gdynia Główna zabrał nas do PeKiNu – lepiej trafić nie mogliśmy. Tam powrót do idei „trafionego prezentu” dla stolicy Polski, czasy PRL-u, problematyka żydowska i nocne życie miasta skupione jak w soczewce żelbetowego, pałacowego kloca.

Już następnego dnia, a raczej wieczoru okazało się, że mamy ponaddźwiękową prędkość

i znaleźliśmy się w Maroku, w mieście Mazagan. Portugalskie miasto, które po oblężeniu przez Maurów zostało przeniesione do Belem w Ameryce Południowej. To był dopiero orient, tu stanowczo cofnęliśmy się o kilka wieków w czasie. Wydarzenie to jednoznacznie dowodzi, że ulegliśmy magii.

W tej sytuacji przejechanie przez basen dla „Pociągu do miasta” także nie było żadnym problemem. Mogliśmy z bliska przyjrzeć się „Nocnym pływakom” - problemom ludzi wykluczonych z codziennego życia, którzy dokonują coming outu, odkrywając po kolei swoje problemy i bolączki. My widzowie co rusz wstrząśnięci głośną muzyką i ocuceni światłem stroboskopowym, gotowi przyjąć kolejne opowieści.

Czwartego dnia robimy pętlę do Gdyni, aby poznać jej rdzennych mieszkańców i poznać ich osadnicze początki. Opowieść „Potop...” dotyczy „Pekinu” – ubogiej dzielnicy Gdyni, gdzie każdy mógł zbudować swój dom, ale nie mogło to trwać dłużej niż jeden dzień. Budynki bez projektów o wątpliwej konstrukcji trwały z ich mieszkańcami latami. Tam każdy znał sąsiadów, ludzie tworzyli jedną społeczność do czasu, aż nie pojawił się... deweloper. To „pieśń o końcu (ich) świata” oparta na prozie Salci Hałas. Autorka często pochyla się nad losem ludzi zamkniętych, niejako skazanych na swoiste enklawy. Jej debiutancką „Pieczeń dla Amfy” - opowieść o życiu mieszkańców najdłuższego falowca na Przymorzu, miałam także przyjemność zgłębić, czytając książkę oraz oglądając spektakl w Teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie.

Ostatnie dwa dni to ukojenie wszelkich zmysłów pobudzonych miastem i pełne oddanie się bogactwu natury. Ktoś mógłby się zapytać: po co? Pociąg wyhamowuje i dociera do końca świata, gdzieś do pierwotnych lasów i dzikiej natury. O tym stanie leśnej nirwany mówią nam „Puszczańskie opowieści” idealnie wkomponowane w klimat Działek Leśnych. Tu gra wszystko, las, światło, dźwięk otulony drzewami, kolor, mnogość instrumentów, działa każdy zmysł.

Kropka nad „i”, zakończenie zmagań poszukiwania sensu egzystencji, ekspresowo i w czas pojawia się radykalna puenta „Las” w wykonaniu Psychoteatru z Wrocławia. Spektakl w pełni zrealizowany przez Angelikę Pytel i współautorkę tekstu Agatę Suropek. Monologi dziewczyny trafiały w sedno, przeplatane wokalem i tańcem oraz efektami świetlnymi na dziedzińcu Bankowca ukazały inne oblicze miasta. Wieczorne podwórko, intymnie oświetlone, gdzieniegdzie światła w oknach, ubarwione kolorowymi efektami wolno przemieszczającymi się po małej architekturze. Na tym tle aktorka wyglądała jak grecka bogini, ubrana głównie w długie piękne włosy, czerwony długi sweter i pięknie wysportowane ciało, była w każdym calu autentyczna, potrafiła przez 80 minut skupić uwagę widza. To my zaklęci w tych maskach pandemicznych, o ironio trwający jak w kagańcach codzienności, byliśmy jak rewers sceny. To był czas spotęgowanej sztuki, który my widzowie pochłonęliśmy ze zdwojoną siłą. Tym razem aktorzy bez specjalnej maski mogli wejść nam prosto do głowy, przez wzrok i słuch bezpośrednio wtargnąć do naszych myśli. Las – jakże on bliski, temat całkiem na czasie, nie tak dawno jedyna alternatywa na wyjście z domu. Dziewczyna uświadamia nam, jak ważny jest las, który budzi się w jej wyobraźni. Pozwala na odcięcie się od codzienności, od miasta, od blokowiska, wprost z dziesiątego piętra przenosi się w ramiona natury. Jest tak wrażliwa, że daje wyrwać się nocy ze szpon mieszkania wprost do lasu. Tam czuje się wolna, dzikość drzew przynosi jej ulgę i wreszcie nie czeka na jutro. Tu pojawia się pytanie Quo Vadis człowieku niczym w powieści H. Sienkiewicza, to pytanie pada z ust Piotra Apostoła do Chrystusa. Jak długo będzie trwała ludzkość, tak długo będzie padało to pytanie, pytanie o sens istnienia. Niech zwycięży miłość i idea moralna nad przemocą, bo „szczęście jest zawsze tam, gdzie je człowiek widzi”.

Tegoroczna edycja „Pociągu do miasta” skupiła się na mieście poprzez człowieka, jego odczucia i poszukiwanie celu egzystencji. To zajrzenie w głąb siebie, to wartościowa podróż dla nas wszystkich, nie tylko widzów - pasażerów.


Iwona Krzyżaniak-Jasiewicz

Komentarze