PeKiN – Permanentnie Kontrowersyjny i Natrętny (o spektaklu „PeKiN” Agaty Biziuk)
Samotne podstawy kolumn, imprezowe girlandy pod sufitem
i ogromna, zaciśnięta pięść… Wśród dźwięków budowy, propagandy ZSRR,
jednostajnej muzyki imprez czy szeptów z przeszłości przedstawione zostały losy
wciąż problematycznego Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.
VI
Ogólnopolski Festiwal Pociąg do Miasta – Stacja Miasto rozpoczął się 3 sierpnia
2020. Mimo panującej pandemii Gdynia
znowu stała się sceną dla teatrów offowych i instytucjonalnych z całej Polski.
Jednym
z dwóch pierwszych spektakli Festiwalu był trwający 100 minut „PeKiN” –
koprodukcja niezależnego Teatru Papahema i Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel
i Idy Kamińskich z Warszawy – napisany i wyreżyserowany przez Agatę Biziuk. Pogoda
wymusiła zmianę lokalizacji występu, więc zamiast na dziedziniec Urzędu Miasta
Gdyni zostaliśmy zaproszeni do siedziby Teatru Gdynia Główna w podziemiach
gmachu Dworca Głównego PKP.
Zgodnie
z tytułem, główną osią spektaklu był warszawski PeKiN, jak potocznie bywa
nazywany Pałac Kultury i Nauki. Agata
Biziuk uczyniła z niego troisty twór – jednocześnie miejsce akcji, wyznacznik
czasu i bohatera wydarzeń. Pałac, pod różnymi nazwami („wieżowiec”, „nagrobek
niepodległej”, „budynek upiór” itd.) stał się przestrzenią wydarzeń różnej
rangi. Historycznych – jak ostatni, XI zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii
Robotniczej, kiedy to 29 stycznia 1990 roku pierwszy sekretarz Mieczysław
Rakowski w ostatnim przemówieniu wygłosił, zabawny dla niektórych, apel, by „nie
znęcać się nad PZPR”, oraz powszechnych – jak chociażby lekcja pływania „z
panią Irenką, która w jednej ręce ma gwizdek a w drugiej kij”, notabene jedną z
najzabawniejszych scen spektaklu. Pełnił także niebagatelną funkcję kulturalną.
W Sali Kongresowej oprócz zjazdów PZPR odbywały się największe imprezy jazzowe,
rockowe tej epoki jak chociażby występy The Animals w 1964, The Rolling Stones
w 1967 i wiele innych (w tym polskich). Sam Pałac może być swojego rodzaju
metonimią, rosyjską matrioszką. Jeśli pałac, to znaczy Warszawa, jeśli stolica,
to cała Polska!
Akcja
toczyła się wraz z historią Pałacu Kultury i Nauki, od jego budowy w latach
1952-1955 do czasów współczesnych. Na naszych oczach przewijała się Warszawa –
arena międzynarodowej polityki; „żarłoczna” przyjaźń ZSRR ze swoją propagandą i
wódką jako prawdziwym lekarstwem (bo „po wódce wszyscy są równi a kto nie pije
ten donosi”), szalone imprezy lat 90. ze swoją tandetnością jako sposób
uwolnienia się od samorefleksji. Pokazane zostały osoby na stałe zapisane na
kartach historii i te, o których pamięć próbowano zetrzeć na zawsze. Widzowie
zostali więc przeniesieni do realiów Polski Ludowej, byli świadkami przemian i
transformacji, aby na koniec móc skonfrontować minione czasy ze
współczesnością.
Byliśmy
także świadkami personifikacji samego PeKiNu. Najmocniej pokazała to scena
wizyty Pałacu u terapeuty (zagrali w niej Michał Karwowski i świetna Paulina
Moś). Pałac Kultury i Nauki okazał się wrażliwym uczestnikiem wszystkich
wydarzeń. Z kompleksami wobec innych światowej sławy budynków, odrzucony przez
swoją matkę, ale z wielkimi, niespełnionymi marzeniami o Ameryce i Broadwayu, PeKiN niezmiennie jest tym, kim jest – ciągłą
przyczyną sporów. Pokazała to klamra kompozycyjna przedstawienia – podobna
scena z zastanawiającym się nad własną tożsamością Pałacem (Mateusz Trzmiel)
rozpoczynała i kończyła spektakl.
Jak
na teatr imienia Estery Rachel Kamińskiej „matki teatru żydowskiego” i jej
córki Idy Kamińskiej, dyrektorki Państwowego Teatru Żydowskiego przystało,
drugą „niezmienną” był w spektaklu motyw żydowski. Sceny z duchami z
przeszłości, żydowskimi dziećmi, wychowankami Janusza Korczaka, a właściwie Henryka
Goldszmita, były scenami najbardziej tajemniczymi. Ciemność rozpraszana jednym
strumieniem światła, przyciszone głosy i unoszący się proch budowały nastrój. Przerywały
zabawną lekcję pływania, były niewygodne dla uczestników scen i ciągle
powracały, podobnie jak dziś wraca temat Żydów i polskiego do nich stosunku. Były
jak echo żydowskiej kołysanki, odzywające się co jakiś czas, które, czy tego
chcemy czy nie, jest częścią naszej historii.
Problemem
poruszonym przez Agatę Biziuk była polska tożsamość. Jacy jesteśmy? Czy tacy
jak mówił radziecki oficer (Michał Karwowski):
– Żal mi ciebie, zawsze ukrzyżowana, umęczona. Ofiara
własnego, ideowego romantyzmu. Przybijasz się do krzyża za każdym razem, gdy
nadarza się ku temu okazja. […] Nikt nie kazał ci się pchać w każdą zadrę, w
każdy młyn… ?
Przywołana
została nawet „Pieśń filaretów” (1820) Adama Mickiewicza, pokazująca, jakie
ideały budowały Polaków. Z tym że „mierzyć siły na zamiary” zostało przywołane w powszechnie używany, błędny sposób, jakby poeta
wzywał do podejścia pragmatycznego i dostosowywania zamiarów do sił. Sens całej
zwrotki:
Cyrkla, wagi i miary
Do martwych użyj brył:
Mierz siłę na zamiary,
Nie zamiar podług sił!
jest
jednak inny, a przesłanie odwrotne – najważniejszy jest zamiar, do których siły
zawsze zdołamy wykrzesać.
Celową
bądź nie, powszechne użycie cytatu można przez sowieckiego żołnierza może
posłużyć do małej interpretacji i charakterystyki systemu radzieckiego. Sytuacja
Polski – państwa satelickiego, odbijała jak w lustrze sytuację panującą w
Związku Radzieckim. Tam przecież system równościowy okazał się nieosiągalną
utopią, bo w rzeczywistości podparty był bezprzykładnym terrorem. Sowieci więc,
wypominając nam ideowość, sami jej nie porzucili, nie widząc przy okazji tego,
że ów krzyż, o którym wspomniał oficer, był najczęściej ich dziełem, a ich
zdziwienie „nikt ci nie kazał” jest zakamuflowaną groźbą w nawoływaniu do
posłuszeństwa.
„PeKiNu”
nie zaliczę do moich ulubionych spektakli. Problematyka i przedstawiona
historia były ciekawe, jednak z czasem zaczynały męczyć – nie wszystkie sceny
były konieczne i seans mógłby być krótszy. Czułam przesyt. Nie wprawiała mnie w
zachwyt gra aktorska, ma też wiele do zarzucenia emisji głosu, bo po prostu nie zawsze słychać
było wypowiadane kwestie. Również pieśni wymagały dopracowania – brakowało im
wydźwięku, a przecież byliśmy w zamkniętej sali na poziomie –1. Podobało mi się
jednak bardzo aktorstwo Pauliny Moś, w tym jej gra na akordeonie oraz część ról
Mateusza Trzmiela.
Muzykę
Nataszy Topor określiłabym jako ciężką, ale pasującą do charakterystyki mijających
dekad. Podobnie jak końcowe sceny z warszawskim imprez, wzbudzały niechęć i
zmęczenie pokazaną sytuacją. Język rosyjski pozostawiał niemało do życzenia. Dobre
wrażenie wywarły jednak na mnie ciekawe dźwięki budowy PeKiNu. Również scenografia
jasno określała miejsce akcji, w czym pomagały światła, a kostiumy oddawały
klimat konkretnych przedstawionych lat.
„PeKiN”
zapamiętam jako spektakl skłaniający do historycznej refleksji, zastanowienia
nad tematem żydowskim i współczesnym polskim społeczeństwem. Wolałabym jednak,
aby był on bardziej dopracowany i, może przez to, mniej męczący.
Martyna Szoja
Komentarze
Prześlij komentarz