Codzienne życie i troski pekinian ("Potop. Pieśń o końcu świata" Ewy Ignaczak)



5 sierpnia 2020 wybraliśmy się całą rodziną na spektakl pt.”Potop. Pieśń o końcu świata” wystawiany przez aktorów Teatru Stajnia Pegaza (Teatr Gdynia Główna) na terenie ZSCHiE „Chłodniczak” w Gdyni przy ul. Sambora 48.


Spektakl poprzedziliśmy obejrzeniem stałej ekspozycji dotyczącej historii Grabówka. 
Można stwierdzić, że jestem dzieckiem Pekinu. Jak przez mgłę pamiętam mały, niski domek, kuchnię z westfalką opalaną czymkolwiek i małym zielonym piecykiem do ogrzania jedynego pokoiku, w którym mieszkaliśmy... Mój tato bez większego wysiłku stojąc, dotykał sufitu Pamiętam wszechobecny zapach wilgoci, osypujące się tynki, kapiącą z sufitu wodę i porozstawiane w kuchni „łapacze sufitowych łez” czyli co się dało: miski, garnki, cokolwiek by wodę zatrzymało.

Pamiętam panujący wszędzie, jakby to rzec… artystyczny nieład architektoniczny. Kłaniające się sobie nawzajem stare komórki i wychodki, krzywe płotki, po których łaziły koty, okna sprawiające wrażenie, że domy zezują…

Pamiętam proste życie sąsiadów, niemających luksusów, częstujących z uśmiechem kartoflanką… Mieszkaliśmy w domku, do którego prowadziło strome podejście. Zdobycie tego Mount Everestu dla małych nóżek wracających z przedszkola nie było łatwe, zwłaszcza podczas deszczowych dni – rwące potoki prawie zmywały mnie do ówczesnej ulicy Komuny Paryskiej. Ale za to zimą było gdzie na sankach zjeżdżać.


Często słyszałam, że niedługo nas wyrzucą z Pekinu. Nie rozumiałam dlaczego. Bałam się co z nami będzie. Dziś wiem jak bardzo martwili się ludzie mający tam dorobek własnego życia. Koniec nadszedł, jednak dużo później niż był zapowiadany.


Z ogromną ciekawością szłam na spektakl pod gołym niebem. Pierwszą rzeczą, która nas powitała była sceneria. Kilka desek rozłożonych na drewnianych stojakach, pełniących różne role od stołu przez podłogi, rynsztoki aż do zabudowań. Obok stała stara miska na stojaczku z „epoki” a na deskach rozstawione były naczynia.

Spektakl wystawiało 3 aktorów reprezentujących postaci: Zośkę i Halinę – mieszkanki Pekinu oraz mężczyznę grającego rolę reportera. W sztuce brał także udział jeden duch – często wspominana babka Lońka Szwajcerowa.

Zośka i Halina opowiadały o codziennym życiu i troskach pekinian. O problemach z wszędzie obecną wodą, o kłopotach z urzędami, o rozpadających się domach mających charakter prowizorek. O biedzie panującej w otoczeniu i dobrym sercu ludzi opiekujących się kotami czy dokarmiających dzieci sąsiadów. Opowiadały o małych i dużych tragediach od wybuchu kosiarki przez spełzywanie ziemi ze skarp po ratowanie rozpadających się domów. O ich Pekinie. Ich świecie, który miał przestać istnieć z woli dewelopera. O czekaniu na koniec ich małego świata. O strachu przed przyszłością i tęsknotą za przeszłością. Może trudną, ale ich.
Ich własną.

Sztuka wymagała od widza skupienia i dużej wyobraźni. Przedstawiona została moim zdaniem tak, że można było poczuć się, jak mieszkaniec Pekinu. Gra aktorów była bardzo ekspresyjna, w publiczność został wysłany duży ładunek emocjonalny. Aktorzy świetnie nawiązywali kontakt z publicznością. Widza młodego, nieświadomego problemów tamtych chwil po mistrzowsku wprowadzili w trudny temat, a u starszego wydobyli to, co zapomniane. Rzadko kiedy można przebywać tak blisko aktorów, niemalże ich dotknąć, jak gdyby być częścią przedstawienia.

Jedynymi rzeczami, do których mogłabym się przyczepić, był zanikający dźwięk w słuchawce aktorki grającej Hankę i chłodny wieczór, jednak jak wiadomo ani na psikusy technologiczne ani na aurę nie mamy większego wpływu. Uważam, że zupełnie nie popsuły wrażenia ze spektaklu. Wrażenia, które jest ze mną do dzisiaj.

Sylwia Bogdanowicz

Komentarze